środa, 29 lipca 2009

po zachodzie słońca

nadchodzi taki czas, że dzieci muszą już przestać się bawić i wreszcie zająć Poważnym Pomaganiem.

Marta postanowiła znów ugotować obiad (wczoraj ugotowała pierwszy, Mateusz pomagał mieszając i wsypując bazylię).
Niezmiennie dziwi ją, że 'ten sos już jest gotowy' oraz nie nudzi jej się 'próbowanie'.










'To będzie ostatnia' słyszę o niezliczonej ilości próbowanych łyżeczek pysznego sosu.






No cóż, jak się umie gotować, to ma się prawo i degustować.
Choćby i do dna.













W tym czasie Mateusz pomagał Tatusiowi. Nie zdążyłam uwiecznić przyczepy pełnej cegieł, ale powiem z podziwem - nie obijał się.


















Kiedy dotarłam (z nadzorowania siostrzanych wyczynów) na plac boju, Mateusz miał siłę zawieźć już tylko dwie cegły. Dobre i to.




Sprawa nie jest taka prosta, bo cegły pochowały się w kupie gruzu.


















Trzeba je jeszcze odeskortować.























I potłuc.
Nie uszkadzając skóry do kości .
To trudne.
Po zachodzie słońca człowiek jednak już nie może tłuc, zadowala się więc wymiecieniem ładunku.
























Marta też w tym czasie zabiera się do pożyteczności ('nie mogę ładować za dużo cegieł, bo mi taczkę obciążają'). Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jakim cudem ona z tym gania. Ja nie daję rady.























I jest w porzo… do czasu, gdy człowiek nie wpadnie na pomysł, żeby zakosić siorze sprzęt ciężki.

















Są przepychanki słowne, nadużywanie siły oraz produkcja decybeli.




Tak wygląda Człowiek Który Ma Krzywdę.

poniedziałek, 27 lipca 2009

wróciliśmy z wizyty

u przemiłej rodzinki G., a tu na stole pasikonik.
Tkwi w jednym miejscu i liże.
Dżemik morelowy.
Tak to jest jak dzieci-świnki opuszczają w pośpiechu dom po śniadaniu.

Oto nieliczne kwestie Mateusza, które zdążyłam spisać po tym, jak ustaliliśmy, że Marta uratuje zwierzę, jak już trochę się naliże:
Czy on tu zostanie?
Na zawsze?
A my go oswoimy?

Nazwiemy go Stefan…
Ale się klei! O ja cię, ale się klei!
A nie można go dzisiaj wypuścić tylko że go jutro wypuścić?

Jutro go wypuścimy, bo mi się on podoba.

Kiedy uznaliśmy, że nalizał się dość, Marta oświadczyła:
'Ja go wyniosę!', po czym dodała: 'Ciekawe, jak on się czuje…'

Taki pasikonik, to fajna rzecz.
Dobra na mózg.

A to Mateusz.
Bada.
















I sprawdza, czy lizanie jest fajne.




Podobno fajne.

niedziela, 26 lipca 2009

a tak w ogóle

Mateusz miał dziś dzień grzeczności. Od samego rana CHCIAŁ być grzeczny. I udawało mu się bez większych odchyleń. Cudoowny dzień.

Obudził się, tak dla odmiany, jako pierwszy członek rodziny, pokrzyczał trochę 'Maaarta, Maaaaaartaaaa', ale z braku odpowiedzi (który oznaczał jedynie, że Marta obudziła się i zaczęła rysować) cichutko siadł do biurka i… zaczął rysować.
Jeszcze chwilę zanim zadzwonił mi budzik, usłyszałam znajome 'tup, tup, tup', skradanie do łóżka, jakiś szelest i (już wcale nie takie ciche) 'tup tup' z powrotem oraz zamknięcie drzwi.
Ani chybi – prezencik!
I tak właśnie: Tatuś dostał prezencik.
Zostałam potem poinstruowana, że na rysunku jest wybuch. Jeden. I drugi. I Tatuś. Jedynka i dwójka. I pająk. Nie. Ćma. Gdzie? No, koło Tatusia!
(dla niezorientowanych - te rzeczy w centrum są 'wyiksowane', znaczy: ich nie ma)





















Zanim jednak mogłam zgłębić ten encyklopedyczny opis, usłyszałam 'tup, tup' i po schodach zbiegł do mnie Mateusz trzymając drugi rysunek, który mnie powalił.
Swą stylistyczną i tematyczną świeżością.
Co za odmiana!
To Mamusia!!

Po erze aut-butów, wybuchających bomb, zawiłych map i psów-super bohaterów do świata synkowych postaci dotarła wreszcie i rodzicielka!

Wielka chwila nie trwała długo.
'O! Zapomniałem rąk!' – wyrwał mi kartkę i popędził do centrum projektowego.
Powrócił z rękami i resztą Mamusi. Baaardzo zadowolony.






















Dostaliśmy te prezenciki, żeby je nosić przy sobie. W ten sposób nigdy nie zapomnimy o swoich dzieciach.
'Mateusz, czy naprawdę uważasz, że mogłabym o Was zapomnieć??'
'Tak', powiedziały oczy sarny.



A Marta? Jak to Marta. Skwitowała: 'Ale masz gruby brzu-uch!'

Siłą woli przypomniałam sobie wyszczuplające lustro na obozie…
Skup się, skup się, skup się…

dzieci się nie wybiera
















Choć Męża, pamiętam, chciałam takiego, jakim jest… może wtedy był inny?








Tatuś i Mateusz są - mocno już sfatygowanym - dziełem Marty. Sama Marta oddała się w moje ręce.
Na początku była myszką.
A potem poszła na rower.

Wymyślili sobie z Mateuszem, żeby zjeżdżać z tarasu (ok. 60 cm nad poziomem gruntu). Na rowerkach. Po desce dla taczki.
40 sekund powrotu Mateusza do domu musieli słyszeć też w Leśnicy.



Czasem zachodzę w głowę: w jaki sposób dzieci przeżywają dzieciństwo????

piątek, 24 lipca 2009

komputerek

Godzina 22:07.

Marta-Mateusz + ja, po przeciwnej stronie stołu.
Tatuś, w pozycji pogromcy duchów, poluje na komary z rurą od odkurzacza.

Ja: Ile to jest 3+3?
Marta bierze się za palce, przebiera, mruczy…
Mateusz błysnął okiem i krzyczy: Sześć!
Przewidywałam taki obrót sprawy, ale nie spodziewałam się, że Marta od razu polegnie.
Ja: A ile jeeest… 2x3?
Mateusz tylko błysnął: Sześć!!
Marta nawet nie zdążyła wyciągnąć palców.
Ja: A ile jeeest… 3x2?
Tu Mateusz spiął się w sobie, ale wciąż z zadowoloną miną pasjonata krzyżówek kombinował.
Marta w tym czasie wielokrotnie przeliczyła palce, chowając się pod blatem, wysmarowała włosy w talerzu po lodzikach i doliczyła się aż dwunastu.
Ja: Policz jeszcze raz.
Na te słowa Mateusz już wiedział: szeeeśśśććć!!!
Bardzo z siebie zadowolony.
Marta natomiast zerwała się od stołu, krzycząc że to niesprawiedliwe i co za głupia gra, w której zadaję cały czas te same pytania.

W jakiś sposób informacja, że pytania są różne, tylko odpowiedzi takie same, uspokoiła ją.

Wróciła do stołu, gotowa na dokończenie serka zamrożonego na plastikowym dinozaurze. Mateusz w tym czasie zdążył zrobić sobie białą brodę a la Richelieu. Na pocieszenie siostry, rzecz jasna.

Dla wyrównania szans, postanowiłam wyznaczać konkursowiczów.
Ja: Ile to jest 6+2? Marta?
Liczy, liczy, liczy…
Mr: Osiem!
Ja: Bardzo dobrze! Mateusz, ile to jest 8+2?
Mt: Dziesięć!
Ja: Super! Marta, ile to jest 10+2?
Mr: Dwanaście!
Trochę nudno się zrobiło, postanowiłam więc utrudnić trochę zdobycie głównej nagrody (której nie było) i zapytałam:
'A ile to jest 9+4?'
Uuu, no i się zaczęło. Marta liczyła na czym popadnie, wsadzając coraz większą ilość czupryny w coraz szybciej topiącą się plamę po lodziku. Ku wielkiemu zaskoczeniu wydało się wtedy, że Mateusz liczy przede wszystkim na palcach u nóg!
Nic mu to jednak nie pomogło, bo padały coraz to komiczniejsze liczby.
Marta okazała się nawet na tyle przebiegła, że cytowała: '80, 70, 60' nigdy jednak jakoś nie trafiając…

Z puzzlami to raczej nie wygra, ale liczenie podoba mi się teraz o wiele bardziej, niż takie tam 'Grzybobranie'…


Podobno jestem straszliwą matką, która kategoryzuje dzieci od urodzenia, ale jak niby miałam wytłumaczyć, że pierwszym słowem Mateusza było 'brum'?? I to rozkręcanie wszystkiego, piłowanie i wiercenie? Że niby pisarzem będzie? Takim onomatopeicznym?
A to że w wieku 13 miesięcy Marta składała już zdania, dwa lata temu zamawiała napoje po angielsku na wakacjach, że sama nauczyła się czytać i pisać? Że co? Polibuda niby?

Normalnie powiedziałabym, że od urodzenia przejawiają zadziwiająco mocno zdefiniowaną płeć mózgu. Ale może nazwijmy to 'sercem matki'? Nudziarz Makuszyński byłby ukontentowany.

środa, 22 lipca 2009

nagle

Drobne kroki po schodach.
Trzask drzwi.
Tup tup tup.
Zimne rączki na moim ciepłym czole.
Mt: 'maaamoooo…' (niby-szept jak nibynóżki)
Ja: yhmehmamammmmm???
Mt: zyobiliśmy z Maytą basen dla ślimaków!
Ja: Naprawdę?
Mt: No!
Ja: ale gdzie im zrobiliście? (zaniepokojona)
Mt: No w wywyocie!
Ja: W wywrocie??
Mt: No! I przykryliśmy, żeby nam nie uciekły do jutya.
Ja: Czym przykryliście?? (zaalarmowana)
Mt: No dźwigiem! Z kołami!!
Jutyo do nich wrócimy i zbierzemy jeszcze więcej!!
Ja: Jesteś pewien, że to dobry pomysł?
Mt: No!
Ja: I obudziłeś mnie po to, żeby mi o tym powiedzieć?
Mt: Tak! :)

Słońce niech się schowa przy jego uśmiechu.

Ponieważ wybiegając, drzwi już nie zamknął, zwlokłam się do okna i oto, co zobaczyłam.


poniedziałek, 20 lipca 2009

Ten tekst

cztery dni temu, miał wyglądać tak:
























Oto drzewo, które od czasu naszej tutaj wprowadzki, straszy Martę po nocach. Mieni się w świetle latarni, rusza i złośliwie udaje, że na nią idzie. Co noc. Można by oczywiście zasłonić okno, ale wtedy jest tak ciemno, że Marta aż boi się ciemności. Nie pomaga fenek na ścianie. Nie pomaga gepard ani tygrysek w łóżku. Nie pomaga lampka na korytarzu ani otwarte drzwi. Okno musi być odsłonięte.
Więc okno jest odsłonięte, a drzewo grozi noc w noc.
Dziś ma się to zmienić: przyjeżdża dziadek-superbohater, co uwielbia pozbywać się chwastów, przyjeżdża podnośnik 18m, a piła łańcuchowa - zupełnie profesjonalna - już czeka. Ale drzew wielgachnych cztery, więc przewidujemy cały dzień walki.








Jak widać na zdjęciu, dziadek-superbohater (w przeciwieństwie do autorki tych słów) wcale nie czuje żalu względem tych dużych roślin, tylko z dużą przyjemnoscią antycypuje czekającą go pracę. Nie wygląda też na w najmniejszym stopniu zastraszonego tymi rozgałęzieniami, trzymetrowymi obwodami pni ani płaczącymi liśćmi na dwunastometrowych gałęziach…
Może dlatego tak lubi Monty Pythona, że zawsze chciał być drwalem?
W każdym razie wziął się do roboty i nim ktokolwiek zdążył powiedzieć: 'zaskakująco szybko ci idzie jakoś…', to on już właściwie skończył. Z dużą ulgą dla naszego portfela i zaskoczeniem dla pana dźwigowego (wielkie dzięki w sumie).

Tak wyglądają 2 sekundy pracy super-pilarza.

























Oraz dwa inne, za które niehybnie urządzi mi 'Piłę 5'...

























A oto mały Mowgli przy POMAGANIU.
Ambitny dopóki mu się chce.








Ale pomaga do końca.














I tylko Marta dziś zwierzyła mi się wieczorem, że przecież ona się już wcale tego drzewa nie bała i że to nie jakieś 'straszne drzewo', ale piękna wierzba była, a teraz jest taka ołysiona i ohydna…

Cóż… obiecałam, że na to miejsce zasadzimy magnolie, ale ona tylko chlipała.
Widział kto na allegrze takie… czternastometrowe??

pani matka

chora. Poszła do doktora. Doktor kazał lezeć. Obłożnie całkiem. Miał rację. Absolutną. Mama 5 dni przeleżała. Trochę wydobrzała. Jak całkiem wróci do zmysłów, to zda relację z tego, co tu się działo w tym czasie.

Póki co - Babci Dzielnej, co wolne wzięła i dziatwę na 4 dni usunęła - DZIĘKI I CHWAŁA. Również za to, że poprzez domorosłą demokrację niedorosłą wylądowała w jednym łóżku z: dynamicznie śpiąco-spadającym Mateuszem oraz Martą-i-Jej-Gepardem (drugiej nocy gepard jednak przegrał z opcją wynoszącej się babci :) )
Chwala także Dziadkowi, który po ciężkiej pracy na naszej budowie, w deszczu, wichrze i pośród grzmotów wielkich, wracał do najwłaśniejszego z domów i spać mógł tylko na wersalce (patrz: domorosła/niedorosła).

Ave!

środa, 15 lipca 2009

takie marzenia

ma Marta.
Żeby się kąpać w basenie ze WSZYSTKIMI właściwie.
Tylko termometr bezlitosny.
Na razie kończy się na dłuuugim wchodzeniu, paru piskach i pospiesznym wyjściu.
Relację z wejścia pierwszego skasowałam przypadkiem (w które nie wierzę), ale póki co, każda kolejna próba wygląda równie dramatycznie.

Powróćmy więc do marzeń...








Uwaga, transliteruję: KOLEDZY NASI I KUZYN JEDEN
Niestety, rodzice też zostali uwzglęnieni...

poniedziałek, 13 lipca 2009

nie tylko Biblia

potrafi osłabić Mateusza.
Ronja tez ma tę moc.





















Tylko encyklopedia traktorowa mogłaby teraz go docucić.

dziś rano

czyli po dwóch dobach lania, basen napełnił się wreszcie do pożądanego poziomu.
Woda się teraz zasala, filtruje, chloruje i cuduje.

A dzieci?
Po tym, jak wczoraj spróbowały popływać i trwało to maksymalnie 11,5 minuty, dziś spokojnie siedzą przy beczce i łowią larwy komarów. Żeby je uratować. Tzn. żeby je zabić przekładają je do wywrotki zalanej wodą. Od rana tam siedzą.
A wieczorem znów będzie czarno na ścianach.
Dziękujemy Wam, dzieci.
Jednak ekologia, to jest to.

sobota, 11 lipca 2009

doba lania wody

dziadek przywiózł basen.
Wreszcie!
Czyli Tatuś nie doczeka się ani rozwodu ani obdukcji.
W sumie dobrze.






















Tylko... basen duży jest, a ciśnienie wody małe.






















Będzie się lało pewnie do rana,























a cierpliwość w narodzie niewielka.




Tatuś zorganizował więc dna ubijanie oraz czyszczenie ze świeżo nawrzucanych śmieci.















Ale Marta jest obrażona.
Z tej odległości nie jestem w stanie stwierdzić, o co.

Mateusz siedzi już w wannie.
Żeby się ogrzać.




PS Chętni do sponsoringu pianek umożliwiających pływanie zamiast zamarzania, mogą zgłaszać się w tych samych godzinach, co w sprawie obiektywu.

worek pieniędzy

dał dziadek dzieciom. Właściwie, to pudło. Pudełko... takie po surówce ze Społem. Ale dużej surówce! I nie musiał do tego wygrywać w Totka. Choć zapewne by wolał....



No więc dał im te mnogie djengi, a ja postanowiłam zapoznać potomstwo z systemem monetarnym w naszej ukochanej Rzeczpospolitej.
Zaczynając od najmniejszych, a na największych nominałach kończąc, rozpoczęślimy układanie glizdeczek.




Jedne glizdeczki wydłużały się baaaardzo (czyżby nasza Mennica była fanką dziesięciogroszówek??), inne trochę mniej.














Tak czy inaczej - zabawa była przednia.








Mniej więcej w połowie objętości pudełeczka po surówce dzieci oznajmiły, że pieniądze są nudne i już nie chcą się dzielić po równo. Podzielą się, jak leci.
I przystąpiły do niewiadomego podziału łupów wrzucając wszystko do świnki Mateusza (która i tak przecież jest wspólna) i zasilając portmonetkę Marty.




Dziwne te dzieci.
W ogóle nie interesują się na ekonomią.


PS Znawcy zapewne zauważą, że zepsuł mi się autofocus w szerokim kącie, a ślepam koncertowo i bez niego ani rusz. Panowie w serwisie powiedzieli, że nie ma co naprawiać i pokazali BARDZO fajną nóweczkę... Czeka na Odrzańskiej. Chętni do sponsoringu przyjmowani będą pon-pt w godzinach 9-17.

środa, 8 lipca 2009

Wafel umarł

powód radosnej przeprowadzki i chętnych powrotów do domu moich dzieci, pierwszego dnia po naszym wyjeździe na obóz wpełzł do budy i zdechł. Pan Sąsiad twierdzi, że z otrucia. Trudno uwierzyć, żeby ktoś mógł mieć co przeciwko naszemu Najdzielniejszemu Dozorcy, który co prawda siedział na łańcuchu, ale w razie naglącej potrzeby zdejmował obrożę i pędził na zwiady. Żadnej sarence nie pozwolił zbyt długo pałętać się po działkach. Stawał na pobudowlanej górce Drugiego Sąsiada i z miną Dumnego Obszarnika rozglądał się po terenie.
Dobrze było nam z myślą, że Wafel czuwa.
A teraz nagle przyjeżdżamy i witają nas tak smutne wieści.


Marta bardzo płakała i napisała Waflowi epitafium.

Prosiła też o zamieszczenie przybliżonej podobizny Wafla z jednej ze swych psich encyklopedii.

Tak mógłby wyglądać, gdyby był całkiem rasowy:




A tak zapisze się w pamięci szeciolatki, której smutno jest. I tęskni. I negocjuje zmianę zasad z Panem Bogiem...





Zastanawia tylko... kto wciąż wyjada z miski??

wtorek, 7 lipca 2009

kosmos

dzieci namalowały.
Zawsze tak jest, że jak własnie mamy wychodzić, to oni łapią za farby i koniecznie MUSZĄ cos stworzyć.

Tym razem była to ziemia i słońce i pas meteorów i pustynia i Polska i Wrocław i tu gdzie mieszkamy i tu gdzie mieszka Sara i Kala i księżyc i rzeka i pustynia...

Panie Boże, dzięki Ci za wakacje.

Tak wygląda Ziemia z kosmosu, gdy ma się 6 lat i jest się dziewczynką









a tak, gdy jest się prawiepięcioletnim chłopcem

czwartek, 2 lipca 2009

pocztowka z wakacji




POZDROWIENIA Z CZERNOBYLA!!

PS A to jezioro, nad ktorym stoi hotel, zawiera ciezka wode wyplywajaca z elektrowni...

środa, 1 lipca 2009

na pocieszenie

dla samej siebie dodam, ze ten hotel musiala projektowac kobieta.
Bardzo mila jakas.
Bo w przedpokoju mamy bardzo duze, wyszczuplajace lustro.
Doprawdy, nie potrzebne mi juz zadne komplementy.

przez ostatni miesiac

od 16 do 168 razy dziennie, codziennie, odpowiadalam na pytanie 'no kiedy wreszcie pojedziemy na te wakacje??'.
Mial byc basen, mnostwo dzieci i ukochana ciocia Basia (niekoniecznie w tej kolejnosci).

Odkad jestesmy na wakacjach, co wieczor, od 35 do 48 minut kazdego wieczora wysluchuje tesknych placzy Marty za Tatusiem. O tym, jak za nim teskni, jak juz chce do domu, jaki to Tatus jest cudowny, kochany, zawsze dobry, nigdy sie nie zlosci, a nawet o tym, jak to nigdy, przenigdy na nia nie nakrzyczal.
Mateusz nie moze byc gorszy, wiec opowiada o tym, jak to on teskni wieczorem i ranem, wieczorem i ranem, wieczorem i ranem. Gdy te licytacje przebil kolejny rozpaczliwy ryk Marty, podjal rekawice i zadeklarowal, ze on teraz tak sie rozplacze, ze obudzi slonce...
Serce mi rozkroil.

Cos mi mowi, ze socjalistyczne przywileje dla samotnych matek nie byly wcale takie niesprawiedliwe...

historyjka obrazkowa



Znajdz wystarczajaca roznice...

dobranoc




Mateusz zamarzyl o spaniu na podlodze.


Z marzeniami sie nie dyskutuje.


Zwlaszcza na wakacjach.