wtorek, 24 maja 2011

mamy ZDOLNEGO SYNA!

I to bez dylematów.
"Dawaj tą gitarrę!!!"

sobota, 21 maja 2011

drugi pierwszy

egzamin naszych dzieci.
Mateusza.
Dzisiaj był.

Mocno nas zastanawia to dziecko, które walczy o to, żeby zdawać do szkoły muzycznej, mimo deklarowania bycia 'nieśmiałkiem' i szczególnej nie-miłości do występów publicznych. Ponieważ jednak próby odstraszenia nie odniosły skutku, dwa tygodnie temu człowiek poszedł na kurs przygotowawczy.
Po pierwszej lekcji przyprawił Mamusię o zawał deklarując, że to wszystko prościzna (to jeszcze zrozumiałe) i że on się na pewno dostanie (palpitacja). Śpieszę zapewnić, że wypowiedź ta została poprzedzona informacją, że chętnych jest prawie dwukrotnie więcej, niż miejsc i można zdać, a jednak nie zostać przyjętym. I choć żadna to hańba, to z pewnymi deklaracjami lepiej poczekać.
Mateusz przyjął tę informację, postanowił jednak w ogóle się nią nie przejmować.
Mamusia do dziś podejrzewała, że to ktoś połknięty przez Mateusza wygłaszał te proroctwa z jego brzucha albo może ktoś taki malutki schowany w kieszeni? Tak czy inaczej, okazało się dziś, że kanibala w domu chyba jednak nie mamy, bo młody człowiek, wezwany do sali przesłuchań, wyrwał z taką prędkością i tak się potknął, że tylko swym tarzańskim odruchom zawdzięczać może cudny fakt, że spektakularnie nie wjechał przed komisję na brzuchu, frontalnym ślizgiem.

Od rana nie mógł się doczekać.
A: Mateusz, jedziemy na egzamin.
Mt: Suuuppeeerrr!!!


Tak może mówić tylko dziecko, dla którego 'egzamin' to puste słowo.



Trochę się poprzepychali dla zabicia czasu.




Trochę popodpierali ścianę, gdy Mamusia kategorycznie zabroniła się czołgać, pocić i brudzić przed egzaminem.

Wciąż jednak trudno było wytrzymać to czekanie...




Aż w końcu wywołano jego imię i młody człowiek zniknął za pomarańczowymi drzwiami.




Nieśmiałek wyszedł z sali dużo mniej zadowolony, niż wchodził.
Ale nie z powodu tego, że źle mu poszło.
Bynajmniej.




Pan Dyrektor wyjątkowo wezwał Mamusię i poinformował ją, że jest tak dużo chętnych na gitarę, że może trzeba będzie zastanowić się nad bardziej wymagającym instrumentem, bo kandydat całkiem nieźle  zaśpiewał.
Mamusia poinformowała Pana Dyrektora, że skrzypiec nie przeżyje, a drugiej wiolonczeli w domu raczej też nie, ale przecież nie ma o co kruszyć kopii przed ogłoszeniem wyników.
Trzeba było zacząć instrumentowy rekonesans.


No i zaczęło się.
Frustracja i niechęć.
Do wszystkich innych instrumentów, które trzeba było wypróbować w pokoikach.



Fortepian fajny był tylko przez dziurkę od klucza.





Na miejscu skończyła się zabawa.
Dla pań oczywiście.
Które próbowały z kandydatem nawiązać jakikolwiek konstruktywny kontakt.



Panie powiedziały, że paluszki człowieka na fortepian się nadają, ale skoro ten człowiek tak zdeterminowany, to trzeba o tę gitarę walczyć.

Zasiały nadzieję.



Z pokoiku skrzypiec Mateusz wyskoczył, jakby co najmniej przypalali go ogniem.
Gdybyśmy nie wiedzieli, że Pani jest przemiła, to szukalibyśmy gorejącego piętna Katli na piersi.




Sprawdziliśmy jeszcze gitarę i pojechaliśmy po coś miłego w nagrodę za trudy.
W samochodzie Mateusz już nie miał nic w puszce z mrożoną herbatą. Marta miała jeszcze pół. Nieskrępowanie wysiorbywała każdy pozostały łyk.
Pprzez najbliższe 8 kilometrów drogi.




Potem nastąpiła próba namówienia Mamusi na nienamawialne, czyli gazetki.




A potem był trójpak resorakowy.
Bo przecież Mateusz ma ich dopiero kilkadziesiąt.
Każdy kolejny jest mu niesłychanie potrzebny.
I okropnie go cieszy.
A co dopiero trzy!

piątek, 13 maja 2011

z ostatniej chwili (choć wczoraj)

"Dzieci Śpią"

faza 1



























czyli opowieść o człowieku, który zamienił się głowami z gepardem


























faza 2


























faza 3



























faza 4
czyli przyszedł Tatuś, popoprawiał i zepsuł Mamusi radochę

poniedziałek, 9 maja 2011

kamera się nam zepsuła

oto więc najgorsze nagranie świata (z konkursu miniatur smyczkowych):



Mieliśmy nawet nie wracać na ogłoszenie wyników, bo wszyscy głodni i późno i w ogóle, ale postanowiliśmy jakoś przetrwać, żeby zobaczyć choć w pierwszej klasie, jak takie wręczenie wygląda. I czy będą złote medale.

Najpierw jednak były czekolady. Biedna Pani Zapowiadająca, musiała z nią gonić za większością uciekających ze sceny uczestników. Fajnie to wyglądało.

Nie było medali - były dyplomy.
I były miejsca.
Dla Marty znalazło się nawet miejsce na miejscu drugim!

Pytała mnie potem, czy spodziewałam się, że zajmie pierwsze miejsce.  Powiedziałam, że nie myślałam za bardzo o tym, ale na pierwsze miała zbyt łatwy utwór, no i jako jedna z nielicznych grała bez akompaniamentu, więc raczej nie.
Mr: A pomyślałabyś, że zajmę drugie miejsce?
A: Szczerze?
Mr: Yhy...
A: Szczerze, to tak :D

Biedna Marta. Teraz za karę będą ją ciągać po pokazach, czego ona tak nie lubi.
Pierwszy pokaz już jutro. Niby ominą ją lekcje, ale nie pała entuzjazmem.

A może da się jeszcze oddać tę czekoladę? Brakuje tylko dwóch kostek...