czwartek, 30 grudnia 2010

Raport specjalny

W sytuacji nagłego posiadania szóstki dzieci w domu, człowiek - a nawet Rodzic - może nie nadążyć.

Na przykład, na samym początku imprezy przychodzi Mamusia ustalić zasady bezpieczeństwa do pokoju chłopaków, naciska na ambicję Jasia, żeby pilnował Mateusza przed wchodzeniem na niezabezpieczoną antresolę i zderza się ze ścianą uśmiechów, takich od ucha do ucha. Acha. Już był.

Od razu też muszą utworzyć się obozy. Najlepiej dwa. W wersji pierwotnej dziewczyny, a w zasadzie tylko święta Julia, gotują sos do makaronu, podczas gdy chłopaki ganiają z bronią pneumatyczną i udają, że nie celują w ludzi. Na te okoliczność Marta zostaje chłopakiem.

Człowiek też, a nawet Rodzic, przypomina sobie te katorżnicze czasy, gdy cisza oznaczać mogła tylko nagły alarm. I zmuszała zmęczony zad Rodzica do podniesienia się w trybie przyspieszonym albo ryzyko utraty zdrowia lub życia Dziecka lub przynajmniej z trudem zgromadzonego dobrobytu. W sytuacji nagłego posiadania szóstki dzieci w domu - też. Na przykład nagła cichość chłopaków oznaczać może, że dorwali się do jakichś gier w telewizorze i poginają w disneyowe niedźwiedzio-lemury. Nielegalnie, rzecz jasna.

Dowodem na doskonałą przyjaźń wszystkich zgromadzonych jest to, że dopiero po 114 minutach wizyty następuje pierwsza kłótnia. Dziewczyn, rzecz jasna. A w zasadzie to Marty z dziewczynami. Podejrzewam, że pamięć o dobrym traktowaniu gości wyparowała wraz z włożeniem ostatniego talerza gości do zmywarki.

Gdy Marta po raz tysiącstoczterdziestysiódmy pyta, kiedy przyjedzie Pola, następuje pierwsza kłótnia Rodzica z Potomkiem oraz rozkaz, żeby Potomek pogodził się z gośćmi. Natychmiast.

Odtąd, do zadawania tego samego pytania oddelegowani są po kolei pozostali Członkowie Imprezy. Na pierwszy ogień idzie Mateusz.

Oczywiście, najlepszym i jedynym pokojem do zabawy dziewczyn zostaje nieodwołalnie gabinet.
Według kilku roboczych hipotez dzieje się tak dlatego, że:
a) jest jedynym naprawdę nieposprzątanym pokojem i panuje w nim najprawdziwszy bajzel,
b) Mamusia ogłosiła na początku, że musi jeszcze chwilę popracować i skupić się w spokoju i ciszy,
c) akurat, zupełnym przypadkiem, świeżo zakupiony materac testuje tam swą szczelność od wczoraj.
W związku z powyższym, dziewczynki niezawodnie i wszystkie na raz:
a) grają w gierki z muzyczką,
b) tworzą awangardowe arcydzieła na keyboardzie,
c) śpiewają,
d) turlają się po materacu,
e) i chichrają.

Dziatwa zostaje nakarmiona cukrami dość prostymi (makaron) i ubrana iście narciarsko.
W między czasie, Najdzielniejsza z Mam Poli przedziera się wreszcie przez gąszcz przeciwności i nieruchawych aut i dociera do naszego małego domku wariatków. Cała czereda wyrusza więc, by wreszcie móc poznęcać się nad starszymi, tu konkretnie w osobie Dziadka.

Kto by przypuszczał, że jeżdżenie w kółko przy -9st okaże się aż tak fascynującym zajęciem...? No, Mamusia przypuszczała. Nie przewidziała jednak siły grupy rówieśniczej krzyczącej walnie "Trzy-cztery: SZYBCIEEEJJJ!". Zupełnie nie mogła też przewidzieć, że po wydaniu takiego okrzyku spadnie z sanek taka na przykład Pola, która akurat zapomniała się złapać...
Okrzyków: "Proszę pani, mogę spaść?!", czy "No może wreszcie ktoś spadnie??" też nie mogła przewidzieć...
To zaskakujące, ale Dziadkowi udało się przeżyć. Tak bardzo mu się udało, że nawet zaproponował, żeby sanki zostały do jutra. Wnuki ochoczo przytaknęły, słusznie uznając to za zaproszenie. Dzieci niezrzeszone podeszły do propozycji z dużą rezerwą. Ale sanki zostały. Co do sztuki.

Bo Julka już z sanek krzyczała: "Proszę pani, proszę pani, proszę zadzwonić do mojego Taty, żeby mi przywiózł rzeczy, bo ZOSTAJĘ!!", a Agnieszka nie marnowała niepotrzebnie myśli na takie rzeczy w trakcie jazdy - poprosiła o telefon tuż po zejściu z sanek.

Po powrocie do domu, Rodzic-Mamusia (ku późniejszemu niezadowoleniu Rodzica-Tatusia) zrobiła zupełnie nieprzysłowiowe piekło w kominku. Żeby się kończyny dzieciom rozgrzały. Po czterech minutach dzieci jednak miały już dość i rozpierzchły się po domu uznając, że czują się świetnie i chcą już czekoladę z pianką, a piekło dopiero rozpoczynało działalność. I tu powracamy do kwestii niezadowolenia Rodzica. Tak mniej więcej do 1:30 am.

Zapytany wieczorem przez Córkę Tatuś, czy podoba mu się funkcja zastępczego tatusia takiej liczby dzieci, potwierdził bardzo niepewnie. Niczym niezrażona Marta zaczęła więc natychmiast snuć plany powiększania rodziny, wyliczając kolejnych nowych jej członków względem wieku i płci. Tatuś w między czasie się oddalił. Zupełnie, dla Marty, niepostrzeżenie.



Inni Rodzice wyrażają podziw dla Mamusi, za siłę i cierpliwość do tej czeredy. Ale jedna doba i to bez pracy zawodowej, to naprawdę nic. Mamusia wciąż myśli o tych pięciu córkach, które kiedyś planowała i czuje, że taka doba to pestka. Mamusia podziwia tych, którzy mają tak na co dzień. I których dzieci nie są zaniedbane ani zastraszone. Ani zagłodzone. Ani lekko nieubrane... Składa im cześć i hołd.

W sytuacji nagłego posiadania szóstki dzieci w domu, człowiek - a nawet Rodzic - może nagle odkryć, że dwa to mało.



c.d.n.

wtorek, 21 grudnia 2010

Jej pierwszy popis

A: Marta, jak oceniasz swój dzisiejszy występ? Jak ci poszło?
Mr: Bardzo dobrze.
A: A ty, Mateusz?
Mt: Była najlepsza!
A: Hmm... ja też uważam, że poszło ci dzisiaj bardzo dobrze. Zwłaszcza kolęda. I zwłaszcza, że grałaś z akompaniamentem dopiero drugi raz. A ty, Tatuś?
T: Ja nie mam porównania, bo nie widziałem wszystkich. Ale podobała mi się zwłaszcza kolęda.

Jeśli skłonności mafijne są objawem zdrowia rodziny, to proszę nas postawić na biało-czerwonej fladze w Sèvres.
No, proszę.


poniedziałek, 20 grudnia 2010

Po raz pierwszy w życiu

Mamusia zapomniała o urodzinach, ale Tatuś podszepnął i dzieci przybiegły.

Mr/Mr: Wszystkiego najlepszego, mamusia!

A: O, dziękuję! A czego mi życzycie?

Mr: Szczęśliwego nowego roku!

Mt: I fajnego prezentu pod choinkę!

A: Dziękuję.

sobota, 18 grudnia 2010

Mateusz szybko liczy

Przy wieczornym czytaniu lektury o owieczce:
A: O, patrzcie! Ta książka została wydana, jak Tatuś miał rok!
Mt: Naprawdę?
Mr: Ojeju...to ta książka ma juuuuż...
Mt: ... z... pięćset lat!!

piątek, 3 grudnia 2010

Jej pierwszy koncert

Co było najważniejsze w pierwszym koncercie Marty?
Że usłyszała, że źle gra i poprawiła się już w drugiej rundce!
Brawo!
Człowiek jest prawdziwym mistrzem, gdy potrafi wygrać sam ze sobą!!



Ale co było ważniejsze, to obiecana Pepsi.
Jeśli Marta zagra dla ludzi, a nie dla siebie (czyt. postara się nie rzępolić, zamiast: nie postara się i będzie rzępolić).
Zagrała dla ludzi.
I pamiętała, żeby się ukłonić.
Oba razy!
I żeby nie oderwać smyczka od struny i nie wstać przed końcem ostatniego taktu, choć to i tak bezsensowna pauza jest...


A więc była Coca Cola Zero.
W puszce!
Dla Mateusza też.
Kolejny dowód na to, że jedynacy mają kiepściej w życiu.

środa, 1 grudnia 2010

Poniedziałek, 21:57

A: Marta, ale po co mam ci zasuwać roletkę? Przecież na szybie jest śnieg.
Mr: Bo się boję, że ktoś mi tam zajrzy.
A: Ale kto miałby ci zajrzeć? Musiałby chodzić po dachu!
Mr: Cyklop!
A: C-cyklop??? A widziałaś kiedyś cyklopa?
Mr: Tak.
A: No to nawet jakby, to musiałby być większy, niż dom!
Mr: Cyklopy wielkie!
A: No, ale widziałaś kiedyś cyklopa?
Mr: Tak. W książce.
A: W książce? No to na pewno była to...
Mr: Przy-rod-ni-czej!!!