sobota, 26 listopada 2011

jak się komuś rodzi siostra

albo akurat nie jest pewna, czy już się na to zdecydować, to można namówić Babcię do udostępnienia Worda.
A tam... hoho... czego tam nie można stworzyć!
Najlepiej jednak zacząć od form krótkich.


Opowiadanie 1

Autor: Marta M.
Wydawnictwo :Księgarnia Lwów
Tytuł :Lew
Wprowadzenie
Lew przykładem dla nas bo mężny i odważny.
Opowiadanie
Raz był sobie lew.
Pewnego razu połknął muchę ale okazało się że mucha
miała przy sobie telefon. I naglę dryń dochodzi z
brzucha pana lwa. Okazało się że dzwoniła jej ciocia.


Opowiadanie 2

Autor : Marta M.
Wydawnictwo : Księgarnia Tygrysów
Tytuł : Tygrys gubi paski
Wprowadzenie
Tygrys jest silny i pomarańczowo/czarny.
Opowiadanie
Pewnego razu był sobie tygrys.
Ras się tak przechwalał że za karę żyrafa
postanowiła dać mu nauczkę i w nocy
kiedy spał w najlepsze podeszła do niego z
pomarańczową farbą i pomalowała go od
łap do głowy. Rankiem gdy tygrys się obudził
zobaczył że zgubił paski dopiero po 2 dniach
żyrafa powiedziała mu co zrobiła i dlaczego
a tygrys obiecał że już nigdy nie będzie się
przechwalał.





Dwa lata informatyki nie w kij dmuchał....

czwartek, 24 listopada 2011

Jego pierwszy koncert




Rok temu jeszcze nikt by w to nie uwierzył.
Pół roku temu mógłby trochę zacząć przypuszczać, ale i tak doszedłby do wniosku, że to jednak całkiem niemożliwe.
A stało się tak, że nieśmiałek wszedł na scenę, zagrał bezbłędnie, uprzejmie obejrzał oklaski, wstał i sobie poszedł. Jakby robił to codziennie!





Szoki tego kalibru nie są chyba wskazane w 39tym tygodniu ciąży...


A potem gratulacje i klucz do muzyki na pamiątkę. Klucz wiolinowy, rzecz jasna.






A oto dlaczego gitara planowo nie ma akompaniamentu:






Kamera wciąż nie naprawiona, więc nagranie fatalne. Nie daje poznać tej pewności siebie, tego zadowolenia i głębokich, pełnych satysfakcji spojrzeń w oczy widowni. Ale nawet tu zobaczyć można pewność siebie całej sylwetki i siłę spokoju przy akceptacji aplauzu. Nic dodać.

Dnia następnego świętowanie w postaci szklanki Fanty i każdego rodzaju lodów, jakie znajdą się w zamrażalniku. Znalazło się kilkanaście. Jakoś wystarczyło.

wtorek, 22 listopada 2011

chłopaki rychtują

tymczasowy pokoik dla Dzidzi.



Od świtu do nocy.
Mateusz godzin 6, Tatuś godzin 16...





Dajcie tu jakąś muzyczkę!




Synek wybiera, czyli będzie Alphaville. Znowu.
Marta zamyka drzwi do pokoju tak szczelnie, jak to tylko możliwe.



Praca wre, aż trzeszczy.




Spodnie Mateusza dają radę.
Wentylacja Tatusia bardzo pomaga w precyzji.

poniedziałek, 21 listopada 2011

mały położnik - premiera

Bo miesiąc wcześniej Marta była chora, a Mateusz pokazywał Dziadkowi, jak zeskoczyć z rozhuśtanej huśtawki i nastąpił jakiś tydzień zwolnień symultanicznych, w których akurat wypadł termin kolejnej wizyty. Radość i szczęście.






Pani Położna, zachwycona obecnością asystenta daje mu zadanie na miarę jego chwilowego kalectwa.






No proszę. Słychać? Słychać!






W poczekalni jest fantastyczna maszyna do spieniania mleka. Poważnym niedopatrzeniem jest brak czekolady, ale jak się tak sypnie trochę cukru, to jest git.
Mleko wyszło. Dzieci też.






Świeże wpiski w prezencie urodzinowym "Moja szkoła: jest głupia ale..."






Uda się? Nie uda się? Uda się...?







No głowa jest. I oko. Brzuch zdrowy. Serce bije. Czyli w sumie dobrze. Ale nogi... nogi zaciśnięte...





Po braku oczekiwanych nowin, następują zwyczajowe Pytania Mamusi z Długiej Listki, a tym razem również symultaniczne Działania Zakulisowe.






Autorstwo tylko niektórych ujęć możliwe do ustalenia.











'Mamo, mamo, zapozuj nam z pieskami!!'







'Tam chyba jestem...'
No chyba jest...






Autorstwo tego zdjęcia akurat możliwe do ustalenia.





Bardzo poobijane, biedne, obolałe dziecko.
Obolałe dziecko ninja...







Długość Długiej Listki powinna mieć swoje granice....





No właśnie...






Ponieważ Pan Doktor w wychowywaniu grzecznych dzieci zupełnie nie pomaga i nie dość, że zupełnie ignoruje ich zachowanie w bardzo poważnym gabinecie, to jeszcze daje się namówić.
Mateuszowi udaje się więc wyżebrać fantastyczny wzierniczek. Ślicznutki taki, przezroczysty, plastikowy. Nówka nieśmigana.

Mrozi troszeczkę krew w żyłach Tatusiowi w domu.
T: Mateusz, co ty tam masz?
Mt: A takie coś. Dostałem od pana doktora.
T: Acha...? A wiesz do czego to służy (proszę, powiedz, że nie wiesz!)?
Mt: Tak :)
T: Do czego?
Mt: Do oglądania dzidziusia!
Tatuś wzdycha z ulgą...
Synek nie zabiera wziernika do piaskownicy.
Kryzysu nie będzie.





No to czas na kaczki.
Kaczki najlepiej karmi się prawą ręką.






Marcie przecież też.






Mamusia na początku czerwca mieści się jeszcze w trampki.
Złote czasy ciążowego chodziarstwa...






Chusta jest fajna, bo rękę można wygodnie wyciągać z obu jej stron.






I wtedy dalej się rzuca.
A najlepiej trafić w sam środek odległego stadka. Tak daleko, daleko. Wtedy fajnie się tłuką!






Udało się trochę chleba przed kaczkami przemycić, więc śmierci głodowej dzisiaj nie będzie.





A tu Miszcz kusi. Kusi, oj...






Aaaa, co tam! Do dzieła!
Chustę się wypierze przecież.




Tylko jak by to zrobić? Miszcz wielkim miszczem był. A wydaje się, że teraz jakby nawet większym...






No dobra, spróbujmy. Ryzyk-fizyk. Albo raczej - muzyk...






Adeptka wielkością miszcza pokonana, składa przeprosiny i pokłon.






Za nisko składa...


czwartek, 17 listopada 2011

wyobraźnia

A: Jak sobie wyobrażacie wasze życie, jak Dzidziuś się urodzi? Co będziecie z nim robić?
Mt: (rozpromienia się) Będę go głaskać, przytulać i nosić na rękach...
A: To świetnie, że tak to sobie wyobrażasz, bo na początku Dzidziuś będzie się nadawał tylko do tego :)
Mr: A ja jeszcze będę musiała wynosić te kupy...
Mr/Mt: Fuuujjjj.... kuuupppyyyy....

środa, 16 listopada 2011

mały położnik

Wakacje mają to do siebie, że biedne dzieci czasem muszą się snuć z Mamusią tam, gdzie ona potrzebuje akurat coś załatwić. W czasie budowy reagowały na hasło do wyjazdu płaczem, że one nie chcą do urzędu. Teraz jednak nie było tak źle. Okazuje się bowiem, że czasem, przy okazji, można odkryć swoje powołanie. Pierwsze lub kolejne.

Mateusz, na przykład, miał szansę odkryć, że w niektórych gabinetach bardzo mu się podoba.





























No dobrze, uściślijmy - w gabinetach - tak, pod gabinetami - trochę mniej.




























Marta nie marnowała czasu na nic, prócz demonstracji braku zaangażowania w cokolwiek dookoła. Pełnię atencji wciąż ściągał sekretny pamiętnik urodzinowy, którego wnętrze prezentowane jest dla ogółu na poniższym obrazku.





























U Pani Położnej za to już było fajnie. Jak człowiek rozprostuje kości, to od razu lepiej się czuje.






























A potem można zapytać o to, jak wymacać, gdzie jest dzidziuś i zabawa się zaczyna.



Pani Małgosia wszystko pokazuje najpierw na obrazku, co na chwilę wyrywa nawet Martę z amoku pisarskiego, a potem pokazuje, jak ugniatać Mamusię, żeby ugnieść Dzidziusia. Czysta zabawa. A na koniec, daje do ręki maszynę. I tu powołanie po raz pierwszy daje o sobie znać na poważnie. Bo byle kto tak sobie nie znajdzie tętna Rodzeństwa. A Mateusz znajdzie. Na luzaku.


Czas więc udać się do Pana Doktora, który nie byle panem doktorem jest, bo jest akurat Tym Doktorem, który oboje dzieci pierwszy na świecie widział. Zbieżność wielce zadziwiająca.
No i nuda straszliwa, gdy trzeba na niego poczekać dwie minutki. Nuda, powiadam.



Nuda i niecierpliwość zwłaszcza w kontekście oczekiwania, że Dzidziuś werszcie objawi swą Majowość lub Michałowość.
Napięcie sięga zenitu....





Osobniki mniej psychicznie odporne na oczekiwanie lekko wymiękają...

Pan Doktor robi, co może...





...ale wieści i tym razem nie będzie dziś. Nie było ich również przy poprzedniej wizycie. Bo Dzidziuś zrobił wszystko, żeby się nie pokazać. Jeśli złączenie nóżek nie wydaje się zbyt pewne, to tym razem je krzyżuje!
Zastanówmy się jednak przez chwilę - czy jakikolwiek mężczyzna potrafiłby być tak... złośliwy?



Nie. Oczywiście, że nie. Dlatego już 3 tygodnie później uzyskujemy tzw. pewność, że wszyscy będą zadowoleni. Bo Marta wolała dziewczynkę, a Mateusz deklarował niezachwianą radość na 'wszystko'.

Tu jednak próbował negocjować jeszcze troszeczkę. Przecież to już drugi raz... Dzidzia była jednak nieubłagana.




Cóż więc pozostało? Chwila zabawy w kisielu i w drogę.



Po drodze był park. A w parku kaczki. A w samochodzie - chleb dla nich. Kolejna zbieżność.




Dość stary i niechętny do rzucenia na pożarcie...




...ale w męskich rękach (nie bez kilku cennych porad) jakoś poszło.







Wróbelek docenił.








Potem już tylko 50 minut nudzenia się, podczas gdy kolejny Pan Piotr coś tam Mamusi wyprawia, i wreszcie do domu.






Czyli normalka. Dzień, jak co dzień. Jak się jest starszym-rodzeństwem i dziećmi-niedokońcapełnosprawnej-matki.