poniedziałek, 17 października 2016

Wspomnienie lata

Sipią. Tak w środku dnia. Oboje. Sobie.


wtorek, 5 lipca 2016

Wiolonczela oddana

Mamusia rozpacza i popada w sentymentalizmy.




A tu ryczy jak bóbr zza kadru, nie spuszczając oka z pierwszej wiolonczeli, opędzając się przed wskakującą na kolana Najmniejszą, próbując nie upaść, utrzymać kadr i się całkiem przy okazji nie zasmarkać...




środa, 30 marca 2016

Mamo, dasz mi?

Mj: Mamo! Witaminka! Halo! Pamiętasz? Dasz mi?
A: Ale Maja, prosisz się o witaminkę, której nie lubisz?
Mj: No tak!
A: Ale tą, która jest taka kwaśna i ci nie smakuje?
Mj: No tak, bo ona jest bardzo niedobra, a ja jestem bardzo dzielna i chcę być jeszcze bardziej dzielna. To mi ją dasz...?

Ciekawe, czy to dziecko urodzone w samochodzie też nam w szpitalu podmienili.

Tato, mogę?

Mj: Tato, mogę jutro iść do przedszkola?
T: Nie wiem.
Mj: No jestem chora, ale to nic.
T: Nic?
Mj: No ja się tym w ogóle nie przejmuję.

wtorek, 19 stycznia 2016

Jeśli twój dzień

zaczynasz od gruntownego wylizania korka od bidetu i zjedzenia połowy wodoodpornego plastra, jeśli następnie przytulasz ucho do wściekle różowego kapcia, mówisz 'alo' i czule konwersujesz z Tatusiem przez osiem minut, jeśli potem próbujesz wyczesać sobie uszy grzebieniem różowym i niebieskim równocześnie, i bawi cię niezmiernie, że twój inny telefon robi 'beeee'; gdy chwilę później twoją uwagę przykuwają zbliżające się histerycznie kroczki i okrzyki 'uuuuu' oraz 'nie nie nie', a ty z pełną życzliwością oddajesz Mamusi gipsową maskę zdjętą ze Starszej Siostry noc wcześniej, a suszącą się  właśnie cichutko na twojej drodze, bo już się pobawiłaś i uznałaś, że wcale jej jednak nie potrzebujesz; jeśli z szelmowskim uśmiechem podrapiesz Mamusię po palcach u nóg (!), a potem walniesz się na sofę i zarżysz na cały głos, a potem będziesz dmuchać na swoją grzywkę i śpiewać 'lalalala', jeśli w twoim życiu najważniejszy jest palec wskazujący i pilocik oraz regularnie składasz zażalenie, że te zajęcia z chodzenia za rączki odbywają się zdecydowanie za rzadko... to wiesz, że jesteś Szczęśliwym Człowiekiem.
Nie przeszkadza ci też zupełnie, że Mamusi dziwnie szybko kończy się kawa, a wygląda na to, że dziś może wypić ich z osiem...
Proste życie jest piękne i Mamusia to wie.

czwartek, 14 stycznia 2016

Marta mówi

że pani od angielskiego mówi, że to czwórka z bardzo mocnym plusem.






niedziela, 10 stycznia 2016

To MY. To TU!

Fot. NelKa



Oraz dodatkowe osoby dramatu: nieciążowe spodnie dresowe, klapki Tatusia, bluzeczka, kurteczka, ekspresowy koczek... i Ford.

sobota, 19 grudnia 2015

Mamo, dziękuję

...że urodziłaś mi Dzidziusia, takiego Słodziaczka.
A: Proszę, Majuś, mogłabym powiedzieć, że z przyjemnością, ale wiesz nie czułam, że mam jakiś szczególny wybór :) Poza tym dziękowałaś mi już wczoraj. I przedwczoraj. I właściwie odkąd pamiętam. Jutro też mi podziękujesz?
Mj: Aha.

środa, 9 grudnia 2015

To już zaraz rok

Trzeba będzie powtórzyć.


środa, 2 grudnia 2015

W najlepszym przedszkolu na świecie

jest taka tradycja, że jubilata sadza się obok jego tortu i dzieci, które mają coś dobrego o nim do powiedzenia zgłaszają się i mówią.
Cudowna pani Sabinka (następczyni cudownej siostry Nazarii) powiedziała, że do opowiadania o Mai zgłosiły się wszystkie dzieci w grupie!
Mówiły, że Maja ma złote serce, że się dzieli zabawkami podczas zabawy, ktoś sobie przypomniał, że jak był smutny, to Maja go pocieszyła, inny, że jak sobie nie radził z przebieraniem, to mu pomogła...
Potem dzieci rzuciły się do ściskania, łaskotania, a jak Maja zaczęła od nadmiaru afektu uciekać, to ją goniły po całej sali.
TO jest prawdziwe świętowanie urodzin!
Najlepszemu Przedszkolu na Świecie bardzo dziękujemy!
I mamy taki sekretny plan, żeby tam chodzić jeszcze baaaaardzo, baaaaaaaardzo dłuuugo...
Co najmniej do 41 urodzin.


niedziela, 15 listopada 2015

Maja tu była



Twierdzi, że palec ma czysty.

czwartek, 9 lipca 2015

Pumba

Mj: "Nażarłem się jak świnia." On powiedział: "nażarłem się jak świnia"! Hahahaha! Przecież to jest świnia! Taka trochę...

środa, 24 czerwca 2015

Trwają spory

o to, czyj najbardziej Dzidziuś jest.
Tatuś upiera się, że jego, bo to chyba oczywiście wynika z historii całej.
Mamusia twierdzi, że jej, bo no chyba bez żartów.
Maja podskakuje i pohukuje, że jej, że jej, że jej absolutnie.
Jeśli akurat przechodzą Starszaki, to te się wtrącą.

A dzisiaj, mając 5,5 miesiąca, Dzidziuś powiedział głośno i wyraźnie 'Ma-Ma'.
I co? I co?
I mamy oto namacalny dowód, jak bardzo jod robi dobrze na mózg.

czwartek, 14 maja 2015

JOYride

A było to tak...
Mamusia była już przezmęczona wielkobrzuszną egzystencją i przemawiała do Dzidziusia, żeby urodził się w jej urodziny. Plan był bardzo sprytny: narodziny w urodziny, potem szybciutko do domu i wspólne święta. Tatuś pukał się w głowę, Mamusi nic nie przeszkadzało. Plan to plan przecież.
Bardzo fajny na dodatek.
Termin kolejnej wizyty wypadał akurat w same urodziny, Mamusia wczołgała się po schodach, Pan  Doktor powiedział, że coś jakby już prawie, Pani Położna, że 'nooo... może za dwa dni'. Mamusia przyjechała do domu i płakała rzewnie w wiatrołapie, że tak długo przyjdzie jej czekać jeszcze.
Trzy dni później wieczorem... zaczęło się!
Dzieci porzucone, Babcia zawezwana na nocny dyżur, choć niedługi przecież, bo Mamusia standardowo wypluwa potomki ledwie przekroczy próg szpitala.
Boli, stęka, dycha, skurcze co 5 minut, doktor mówi, że centymetrów 3. 
Najmniej w historii, ale nie będziemy się kłócić. Załatwmy sprawę raz-dwa i po kłopocie.

Superman na porodówce znów nie zapłacił za salę rodzinną

Po godzinie centymetrów nie przybywa, za to skurczów ubywa znacząco. Po dwóch godzinach pojawia się niecierpliwość, bo tak długo jeszcze nigdy nie byliśmy na sali. Po godzinach czterech nadchodzi czas na konkrety, bo Dzidziuś się ewidentnie rozmyślił, a akcja definitywnie zatrzymała.
Personel informuje Mamusię, że te opowieści o szybkich porodach, to jakieś bajki i że przygotują dla niej patologicznie położnicze łóżeczko do czasu porannego obchodu i gremialnego podjęcia decyzji o jej dalszych losach.
Mamusia informuje personel, że w domu ma dużo wygodniejsze łóżko, więc już się lepiej pożegna. Przyjmuje doktorską krytykę swojej lekkomyślności oraz pisemnie odpowiedzialność za śmierć swoją, wszystkich swoich dzieci, dalszych członków rodziny oraz psa sąsiadów.
Rozczarowani i zawiedzeni Rodzice wracają do domu ledwo po północy, powitani przez bardzo zdziwioną Babcię, która przyznaje, że taka zabawa jest zupełnie nie w stylu Mamusi.

Przez następne trzy tygodnie Brzuchata liczy po 40 skurczów na dobę, zupełnie już nie wiedząc, czy jest całkiem głupia, czy po prostu mocno niemądra, w każdym razie wykańczając się powoli acz do cna.
Święta mijają, mija Sylwester, życie zawisa na skraju niewiadomego, a tu zbliżają się półokrągłe urodziny Tatusia.... Organizować? Nie organizować? Zapraszać? Nie zapraszać? A, raz kozie śmierć - zrobimy i zaprosimy, w zaprzyjaźnionej restauracji, z klauzulą 'możliwe do przesunięcia w każdej chwili'.
Dzień przed imprezą Mamusia wpełza do gabinetu, w którym Doktor bardzo jej współczuje, ale żadnych symptomów zbliżającej się akcji nie widzi. Zaznacza, że przy jej historii wszystko może się oczywiście zacząć nagle i gwałtownie, ale póki co... e-e. Pani Położna ani żadna maszyna nie chcą zaprzeczyć jego ocenie.
Mamusia z Mają pod pachą kupuje jeszcze wyciskarkę do soków na uodpornienie, krzyczy na Starszaki za nieodbieranie telefonów, kiedy czeka, by je odebrać z zajęć, a na koniec płacze rzewnie w wiatrołapie, że nikt jej nie kocha, nikt jej nie lubi, nikt nie rozumie, nikt nie chce pomóc i będzie w tej ciąży już zawsze, a do końca świata to już na pewno. Potem w akcie desperacji ukręci sobie koktajl położnych, który w ogóle nie zadziała i cudownym zrządzeniem Opatrzności, po raz pierwszy od trzech tygodni, wreszcie zaśnie. Znaczy się koktajl zadziała, ale odwrotnie. Organizm się wyciszy i przestanie nad Mamusią znęcać. Jak to cudownie przespać się bez skurczu kilka godzin z rzędu. Pięć dokładnie, bo o 7:10 znów skurcz ją budzi. Nie jest to jednak skurcz uprzejmie budzący. Nie jest to nawet skuczybyk. To mega-skurczysko!
'Ocho, koktajl z opóźnionym zapłonem, ale jednak trochę działa'.
No działa, działa, ale akcja zaczyna się coś szybko zagęszczać. Po 20 minutach Mamusia już wie, że to nie żarty. Postanawia jeszcze się upewnić wchodząc do wanny, ale wejść już do niej nie daje rady.
Słyszy za to bardzo wyraźnie: 'załóż spodnie dresowe'. Co? Spodnie dresowe? Przecież nawet nie są ciążowe, będą mnie cisnąć w brzuch. 'Załóż spodnie dresowe', Głos nalega niewzruszony. Dobra. Zakłada.
Budzi Tatusia, nie życzy mu wszystkiego najlepszego, każe mu się zbierać natychmiast i próbuje nie krzyczeć, żeby nie obudzić dzieci. Po chwili już nic nie próbuje, tylko krzyczy do Taty, żeby się pospieszył jeszcze bardziej.
Ze względu na niemożność schylenia się, wślizguje się w ogrodowe klapki Tatusia i wytacza w stronę samochodu.
Przedni fotel rozłożony, można pędzić. No, nie można, bo roboty drogowe od 13 miesięcy i akurat koparka. I dziury okropne. Ale to już poza percepcją Mamusi.

W obrębie jej percepcji jest tylko:
1. "Dzwoń do szpitala! Powiedz, że już jedziemy, niech anestezjolog czeka na podjeździe z igłą! AAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!! Jak to nie możesz? Możesz! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!! No, dzwoń, błagam cię!"
2. Modlenie się o brak kolizji, bo poduszka między nogami, eksplozja, te rzeczy....
3. "Czerwone! Nie zatrzymuj się na czerwonym! Błagam! Trąb i jedź! TRĄB I JEDŹ!!"
I tak poza tym darcie się.
Darcie w niebogłosy.
Przedziwna sprawa, ale pomiędzy tym wszystkim Mamusia myśli o przyszłości fotela i podkłada pod siebie kurtkę, właściwie nie wiadomo po co.

Tatuś nigdy w życiu nie miał tak podzielnej uwagi. Pędził, wyprzedzał, trąbił, dzwonił do szpitala, wymuszał pierwszeństwo i wysłuchiwał dzikich ryków równocześnie. Podobno mu nie przeszkadzały. Najwyraźniej na tę część podzielności uwagi już nie starczyło.
Podobno chwilami jechał i 120. Panu Bogu dzięki, że to sobota rano.
Niestety żadnego zdjęcia pamiątkowego miasto dotąd nie przysłało.

A: AAAAAAAAAAAAAA!!!! Zatrzymaj się!
P: Nie mogę!
A: ZATRZYMAJ SIĘ!!!
I wtedy zobaczył. Bo oto dokładnie na zakręcie i pod mostem, prosto w - doskonale elastyczne, choć zupełnie nie ciążowe - spodnie dresowe, na świat wychynęła mała główka.
"O, Boże!" - krzyknął Tatuś i przeskoczył na najwyższy poziom wielozadaniowości dostępny w jego Matriksie. Hamulce zadziałały jak marzenie, Tatuś przebiegł dookoła samochodu, przyjął już spokojne instrukcje Mamusi, przyjął bardzo spokojnego Dzidziusia, wtyknął go pod bluzkę Mamusi, zawinął obie w sweter, zignorował korek, który swoim niefrasobliwym zachowaniem drogowym spowodował i drżąc na całym ciele dojechał ostatni kilometr do szpitala. Upewniwszy się, że Dzidziuś dycha, Mamusia już tylko powtarzała, że nie ma się teraz co spieszyć i w ogóle, to Panu Bogu dzięki.

Ooo, widok paniki na podjeździe dla karetek wart był niejednej przejażdżki.
Szaleństwo powinno mieć jednak swoje granice. Gdy Dyżurny Pan Doktor zapytał siedzącą wciąż w samochodzie Mamusię, czy Dzidziuś został odpępowiony, można już było tylko wybuchnąć śmiechem.
Już nikogo nie zadowala niezwykłość narodzin w dniu terminu podanego w ZUSie? Naprawdę nikogo??



Jak podsumowała ciocia K. "Taxi 2, tania sensacja, ojciec rajduje, odbiera poród i przegryza pępowinę". No, jakoś mu to ostatnie nie wyszło. Może jak trochę poćwiczy...

Wyszło mu za to wszystko inne. Bohatersko. I jeszcze na swoją imprezę zdążył.
A Babcia tym razem dostała palpitacji na wieści z telefonu i prośbę, by do Reszty zajrzała.
Tak źle i tak niedobrze.
Rodziców trudno zadowolić.

Wszystkiego najlepszego z okazji półokrągłych urodzin, Tatuś!
Odtąd zawsze będziecie mieli z Najmłodszym Dzidziusiem tort z tą samą końcówką.
To dopiero historia.
Najbardziej odjechane 70 minut w życiu :)



środa, 1 kwietnia 2015

Chałupniczy trening rozwiązywania konfliktów

A: No dobra, to teraz wyobraźcie sobie taką sytuację i odpowiedzcie na nią, ale tym razem zaczynając od siebie. Zacznijcie od słowa 'ja'.

Mr/Mt: Ja, ale z ciebie głupek!

piątek, 9 maja 2014

poszerzanie słownictwa

A: Maja, zejdź ze mnie.
Hop, hop, hop.
A: Maja, wyrywasz mi włosy. To boli. Złaź!
Hop, hop, hop.
A: Maja, skaczesz mi po klawiaturze. Złaź, ale już!
Hop, hop, hop.
A: Złaź ze mnie, bo cię w końcu stłukę!
Maja zatrzymuje się w pół hopka, oczy okrągłe, jak opony traktora i nagle zgina się w pól.
Mj: Buahahaha, mamo, ale ja nie jetem śtlantą!
Turla się i turla, bo nie jest ani szklanką ani butelką.

No faktycznie, tego jeszcze nie było.
Czas na rozszerzenie słownictwa gróźb i znętów.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Na wielkanocne śniadanie Mateusz

zjadł podwójną bułę z Nutellą i poszedł oglądać film o samochodach.
Mamusia zaś poszła słuchać ptaków, co po nocy ćwirają, jakby nie miały nic lepszego do roboty, wróciła do domu, zgarnęła śpiącego Mateusza z sofy i wygoniła do pokoju spać sycząc, że jest trzecia i czy on postradał rozum.
A potem zjadła zupę-krem z awokado.
Bardzo zieloną.
Bardzo wielkanocną więc też.

piątek, 18 kwietnia 2014

kwestionariusz

Czym państwa dziecko lubi się bawić najbardziej?

Nasza urocza córeczka najbardziej lubi się bawić samochodzikami. I piłką. I kopać doły łopatą. Taką prawdziwą, tylko że z biedronami i żabami od cioci Eły.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Prawie rok temu

Mamusia odbyła właśnie pierwszą rozmowę z nowymi szefami.
Głęboko oddychała z ulgą, że są równie fajni, co szefowie starzy.
Wszystko powinno być dobrze.

Było już późno.
Wybieraliśmy się więc szybko (bo daleko), żeby wybrać rower dla Marty, co za wielka urosła. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę z Sąsiadami, gdy nagle Starszaki przybiegły jęcząc i jęcząc.
A: Co jest?
Mr/Mt: No bo tam leży taki mały pisklaczek, ale Tatuś nie pozwala go ruszać i mówi, że on i tak zdechnie! Mamo, on ma taką złamaną głowę... On jest taki biedny.

Mama idzie zobaczyć, Tata dalej rozmawia o jakimś ważnym czymś.

No faktycznie. Leży taki malutek, na kupce liści, głowa pod kątem 160 stopni, ledwo dycha.
Wracamy. Przerywamy kulturalną rozmowę sąsiadów.
A: Tato, Tato, tam leży taki pisklaczek i ledwo dycha!
P: No wiem, niedługo zdechnie.
A: Ale Tato, musimy coś zrobić!
P: Nic się nie da zrobić. Poza tym po rower jedziemy.

No dobra. Po rower jedziemy.
30 km.
Po pierwszych trzech Marta zaczyna szlochać.
Po kolejnych dwóch Mamusia wyciera oczy i obiecuje jej, że jeśli wrócimy i pisklak będzie wciąż dychał, zabierzemy go do domu i ogrzejemy. Przynajmniej zdechnie w ciepełku.
Lepiej niech jednak na to nie liczy, bo na dworze jest zimno, on tam leży golutki, a ta głowa taka złamana...

Wracamy późno.
Pisklak wciąż dycha.
Znajdujemy najmniejsze pudełko po butach i watę.
Zabieramy go do domu.

Trzymanie go w piekarniku okazuje się złym pomysłem (tylko 35 stopni? 38 to minimum!)
Tatuś wynajduje przedłużacz i podłącza lampkę.
Pisklak odżywa.

O północy Dzieci wreszcie idą spać, a Mamusia zaczyna wydzwaniać po pogotowiach, żeby ktoś jej powiedział, czy pisklaki karmić w nocy. I czym.
Nikt nie odbiera.
Aha! Przecież mamy w scholi Panią od Zwierzaków.
Szybki mailik i odpowiedź: pisklaki karmić w zależności od gatunku, ale przy gatunku całkiem nieokreślonym najbezpieczniej karmić kurczakiem i szpinakiem.
Jest 01:00. Ani grama surowego mięsa w domu. A szpinak tylko w koszmarach z dzieciństwa.
Szybki mailik do scholi: ANI GRAMA SUROWEGO MIĘSA! CAŁKOWITY BRAK SZPINAKU! CHODZIŁAM DO PRZEDSZKOLA!!
Szybka odpowiedź od Pani od Przecinków: Skontaktowałam się z Najcudniejszym Polonistą w Mieście. Czeka na Ciebie z mięsem i szpinakiem. Jedź!
Jadę.
Najcudniejszy Polonista w Mieście wręcza mi woreczek z mrożonym świniakiem i wiórami równie mrożonego szpinaku. Wyznaje z radością, że pierwszy raz w życiu kroił mięso piłą. W środku nocy, nie budząc przy tym rodziny - pełny szacun!

Pędzę do apteki całodobowej.
Pani w pancernym okienku nawet okiem nie mrugnie, gdy o 2:00 zaczynam jej mętnie tłumaczyć, że potrzebuję natychmiast pipetę do pojenia pisklaka.
Pipetę koniecznie.
Mówi, że nie ma.
Ale może dać malutką strzykaweczkę.
Płacę kartą.

Wracam.
Melduję scholi, że może iść spać.
Znajduję pęsetę.
Zaczynam karmić.
Słabo idzie, bo się boję, że coś mu zrobię.
Kilka kropelek wody z mięsa owszem spija, ale trzeba uważać, żeby mu nie zalać noska, bo dostanie zapalenia płuc.
Trzęsą się ręce. Trzęsą się ręce!
Kilka malutkich kuleczek mięsa jakoś wchodzi, ale wciąż nie mogę go zachęcić do szerokiego otwierania dziobka.
Otwiera na chwilę, ja próbuję zdążyć.
Jeszcze kilka kropelek.
Przykrywam pisklaka ręczniczkiem.
Idę spać.

A gdzie tam!
Ogrzany pisklak zaczyna piskać.
Wraca do życia!
Nie jest to najlepiej przespana noc...
Właściwie bardzo mnie to cieszy.
A głowa już nie złamana wcale.
 
 

Dzień 2
 
 
Następnego dnia walczymy od świtu.
Przed wyjściem do szkoły pisklak wciąż żyje i coraz częściej piska.



Mamo, uratowaliśmy go!

Opatulony, jak niemowlaczek ten pisklaczek.
 
Jedziemy po Starszaki i pędzimy do Specjalistów Karmieniowych.
 
 
 
Trzy miejsca w pierwszym rzędzie?
 
 
Pokażcie! Pokażcie! Uuuu, jaki on słodziutki!

Słodziutki? Dobrze mu się przyjrzałaś?
 

Pani Specjalistka mówi, że to 'jakieś wróblowate' i najlepiej będzie działać na glizdeczkach, bo mają w sobie wszystkie mikroelementy. Nie to, co mięcho ze sklepu.

Ona ma tu takie już gotowe, świeżo wykopane, a aplikuje się je o tak:

 
 
 

O tak dokładnie:
 


Nic się nie bać, otworzyć dziobek, wtyknąć glizdeczkę, poczekać aż przełknie, wtyknąć kolejną.
Czynność powtarzać najrzadziej co 2 godziny.
W nocy też.
Jak się rozkręci, to zacznie rosnąć, ale nie liczyć na to, że przeżyje.
Jak przeżyje i zacznie latać po domu, to dać odlecieć.
Nic się nie bać.
To natura.

OK.
 
Dziadek opiłowuje i poleruje naszą pęsetę.
Ciocia E. kupuje pipetkę.
Tatuś bierze łopatę i idzie na polowanie.
 
 
 
 
Tatuś przynosi dorodne łupy.
Mamusia nie daje rady ich kroić.
Ruszają się.

Do pracy wkraczają więc znowu Prawdziwi Mężczyźni.

 
Faceci z misją.
 
Tatuś chlasta szwajcarskim scyzorykiem.
Porcja na noc prawie gotowa.
Mamusia będzie teraz i karmić i poić.
Mamusia zostaje Ptasi-Mamką.
 
Krojenie glizdeczek to zadanie dla twardzieli.
 
 
 
Ale fajnie! To ja sobie pojeżdżę.
 
Dzień 3
 
 
Dzień trzeci lekko niewyspana Mamusia zaczyna od listu do Stwórcy. Dziękczynnego listu.
A brzmi on tak:
"Panie Boże,
dziękuję Ci za stworzenie mężczyzn.
I za to, że jak kobieta dać rady z wijącym się robalem nie może, to on go wygrzebie, umyje, pokroi i jeszcze do dzioba zapoda.
A potem zapasik dla Żony na dzień następny przygotuje.
Pokrojony już, w pudełeczku. I nawet hodowlę pod kamieniem zaplanuje.
A potem jeszcze pralkę naprawi.
A potem wytrze oglizdowane ręce w spodnie i przegryzie kiełbaskę.
Panie Boże, ja zawsze lubiłam facetów bardziej, ale z wiekiem lubię bardziej jeszcze.
A tego jednego nawet bardziej Naj.
Dzięki, że miałeś na nich akurat taki pomysł.
Ty zawsze masz fajne pomysły.
Twoja,
Ptasi-Mamka"


Potem z tej radości postanawia zaparkować ukochany pojazd w rowie.
A Tatuś jej broni.
Cześć mu i chwała.
Dziadek przejmuje nowego pacjenta, a pisklak wytrzymuje do kolejnego karmienia, mimo nieprędkiego przyjazdu lawety.
Uratowani jesteśmy.


Dzień 4


Dzień czwarty spędza Mamusia rozmawiając sobie z ciocią E. na SORach różnych.
12 godzin sobie rozmawiając.

Ponieważ Tatuś umie karmić, nie ma problemu.

Pisklak wciąż piska.



Dzień 5


 Nikt już nie boi się brać pisklaka do ręki.



Wciąż jest malutki, ale zaczyna unosić głowę.
I łazić.



I podglądać.




Maja jest zafascynowana ideą posiadania kogoś mniejszego od niej w domu.
Mówi wciąż o 'taśku'.




Taśkowi na skrzydłach zaczynają pojawiać się pędzelki.
Śpi zawsze z głową w pionie.
Rośnie!





Mamusia przy okazji odkrywa powód tak drastycznego skręcania szyi u pisklaka - pozwala mu ona wyginać ją w taki sposób, że powstaje wole wielkości małego stadionu, w którym to mieści się kilkanaście glizdeczek. Nawet wciąż się ruszających. Potem stopniowo glizdeczki uwalniane są do żołądka. Jedna za drugą. A wtedy chwila ciszy i pisklak znów zaczyna wołać o dokładkę.
Mamusia postanawia wykorzystać mądrość płynącą z tegoż odkrycia, napchać ptaka i wreszcie trochę się wyspać.
Trochę.
Na sofie.
Ćwiranie słyszy od późnego świtu.
Pisklak musi się już uważać za członka rodziny, skoro nie budzi Mamusi świtem bladym.
7:17 jest akurat.




Ale najpierw wszyscy muszą się z Pisklakiem pożegnać.
22:45
To spojrzenie mówi: "Oj, ale mam fajny pomysł. Zrealizuję go!"



To spojrzenie mówi: "No i jak tam, pisklaczku? Trzymasz się? Trzymaj się. Rano ci świeżych nakopię. I pochlastam. W garniturze."




Dzień 7


Mamusia z przerażeniem odkrywa nagle, że Maja chodzi po korytarzu z pudełkiem po butach.
Pisklak jednak jest cały i zdrowy, jakby wcale nie został po kryjomu ściągnięty przez malutkie rączki z bardzo dużej wysokości. Rączki, które najpierw cichuteńko przytachały do wiatrołapu ciężkie, drewniane krzesło.
Chyba jest zadowolony, że może przejść się na spacer.

Marta chce Pisklakowi zrobić zdjęcie swoim aparatem.
Przygotowujemy tło i oświetlenie.
Pisklak jest urodzonym modelem.
Wyklutym.



Marta odkłada aparat i sięga do pudełka.
Pisklak odgryza jej rękę.



 Nie, żartowała.
Ale pisklak jest głodny.





Bardzo, bardzo głodny.
Piska. I patrzy.
Bardzo, bardzo patrzy.


A na skrzydłach ma już rasowe pędzelki.
I na ogonie!
Jeszcze chwila i jak się opierzy, to się dowiemy wreszcie kim jest ten nasz ptasiek!!




Maja zagląda odtąd do pudełka bez używania rąk.
Bo niziutko.





Dzień 8


Marta ma konkurs.
Ciocia E. pożycza samochód w zamian za możliwość strażowania przy ptaśku. I wpychania mu glizdeczek.  I wpychania mu glizdeczek przede wszystkim.
Radzi sobie popisowo.
I ciocia i Marta.



Dzień 12
 

Rano Mamusia budzi się i widzi ciemność w wiatrołapie.
Pisklak leży zimny.
Żarówka przepalona.
Co za głupi powód!!!!
 
 
 

Mamusia obiecuje sobie, że poskłada tę historię na cześć wszystkich Pomocnych.
Jakoś się nie składa.
Piskanie słyszy z wiatrołapu jeszcze przez dobry miesiąc.

Mija prawie-rok i wreszcie się udaje:
Dziękujemy Wam, Dobrzy Ludzie!
Bez Was nie byłoby nawet tych kilkunastu dni.
 

środa, 19 lutego 2014

pierwsze zaginięcie Mai

spowodowane jej nagłą potrzebą wyjścia na nieokreśloną "dule" (czyt. górę), zapoczątkowało tresurę  przetrwalniczą:
A: Maja, jak się nazywasz?
Mj: Dzidziuś!
A: Ale jak masz na imię?
Mj: Dzidziuś!!
A: Mówimy na ciebie dzidziuś, ale nazywasz się Maja.
Mj: Maja!
A: Dziewczynko, jak masz na imię?
Mj: (szeroki uśmiech) Maja!
A: Dobrze! A na nazwisko?
Mj: (uśmiech jeszcze szerszy) Ananaś!
A: Co???
Mj: A-na-naś!

Członkowie rodziny próbują wyjść z szoku.

środa, 6 listopada 2013

uuu, jakie ładne światło

Ustawcie mi się szybko tam... oooo... dobra, dzięki!
 

piątek, 11 października 2013

Blyba duda

Mj: Łuuuuuuuuaaaaaaaaaałłłłłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuułłłłłłłłłaaaaaaaaaaaaaaaaaaggggggrrrrrhhhh....
A: Mówisz po waleńsku?
Mj: Tak - odpowiada, jak gdyby nie było oczywistszej oczywistości na świecie.

piątek, 10 maja 2013

coś wróblowate

Panie Boże,
dziękuję Ci za stworzenie mężczyzn.
I za to, że jak kobieta dać rady z wijącym się robalem nie może, to on go wygrzebie, umyje, pokroi i jeszcze do dzioba zapoda.
A potem zapasik dla Żony na dzień następny przygotuje.
Pokrojony już, w pudełeczku. I nawet hodowlę pod kamieniem zaplanuje.
A potem jeszcze pralkę naprawi.
A potem wytrze oglizdowane ręce w spodnie i przegryzie kiełbaskę.
Panie Boże, ja zawsze lubiłam facetów bardziej, ale z wiekiem lubię bardziej jeszcze.
A tego jednego nawet bardziej Naj.
Dzięki, że miałeś na nich akurat taki pomysł.
Ty zawsze masz fajne pomysły.
Twoja,
Ptasi-Mamka

wtorek, 2 kwietnia 2013

piątek, 15 marca 2013

środa, 13 marca 2013

środa, 12 grudnia 2012

Sprawa jest prosta

Skoro listy do Mikołaja zniknęły, to muszą gdzieś być. Trudno odmówić temu rozumowaniu logiki.
Jeśli zabrali je rodzice, to na pewno są gdzieś w domu. Jeśli zabrał je Mikołaj, to na pewno nie.

No dobra, trzeba to sprawdzić.
Żeby nic nie przeoczyć, potrzebny jest plan.
I podział zadań.
I podział terytorium.
I dobry tytuł.
Motywacyjny.
A więc rozpoczyna się...

"Misja Prezent"


 
 
 
 
 
 

Nie znaleźli. I co teraz?
 
 

sobota, 1 grudnia 2012

rok temu

zrobiła 'hop', a dzisiaj sama przez sen żłopie i z zamkniętymi oczami butelkę oddaje.
Dziwne to wszystko.
Okropnie dziwne.






piątek, 30 listopada 2012

obiecana kupa

 
będzie.
Ale zacznijmy od początku.

Bo ten dzień zaczął się dziwnie. Od dziwnego jajka.



























 
 
Potem były malinki. Wszędzie były.
 







Potem, gdy Mamusia uwolniła Dzidziusia z zabrudzonego ubranka i zmywała sobie malinki z podłogi w kuchni, odnalazła się pielucha w worku do wyrzucenia. W zamkniętym worku się znalazła.


Ale że co? Że nie bardzo coś? Mamo?


A potem, gdy Mamusia zmywała sobie podłogę w korytarzu, Dzidziuś trafił w zakazane miejsce. Znów w kuchni trafił.


Oooooooo....


























Mam to! Lubię to! Zjem to!  Ooooooo!!


























Mamo, zostaw. Pyszne jest...




















 
 
Zabieeeeraaaaasz miiiiiiiiiii!!!!!!!!!!!!
 

Pycha, Mamo, mówię ci!

 
Naprawdę mi nie pozwalasz?
 
 
 
 
Tego, tego?
 
 

I tu też nie mogę siedzieć? W kuble? O, popatrz, jak siedzę w kuble!
 



No, dobra. To idę. Tam.



Aaaalbo tam....