piątek, 9 maja 2014

poszerzanie słownictwa

A: Maja, zejdź ze mnie.
Hop, hop, hop.
A: Maja, wyrywasz mi włosy. To boli. Złaź!
Hop, hop, hop.
A: Maja, skaczesz mi po klawiaturze. Złaź, ale już!
Hop, hop, hop.
A: Złaź ze mnie, bo cię w końcu stłukę!
Maja zatrzymuje się w pół hopka, oczy okrągłe, jak opony traktora i nagle zgina się w pól.
Mj: Buahahaha, mamo, ale ja nie jetem śtlantą!
Turla się i turla, bo nie jest ani szklanką ani butelką.

No faktycznie, tego jeszcze nie było.
Czas na rozszerzenie słownictwa gróźb i znętów.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Na wielkanocne śniadanie Mateusz

zjadł podwójną bułę z Nutellą i poszedł oglądać film o samochodach.
Mamusia zaś poszła słuchać ptaków, co po nocy ćwirają, jakby nie miały nic lepszego do roboty, wróciła do domu, zgarnęła śpiącego Mateusza z sofy i wygoniła do pokoju spać sycząc, że jest trzecia i czy on postradał rozum.
A potem zjadła zupę-krem z awokado.
Bardzo zieloną.
Bardzo wielkanocną więc też.

piątek, 18 kwietnia 2014

kwestionariusz

Czym państwa dziecko lubi się bawić najbardziej?

Nasza urocza córeczka najbardziej lubi się bawić samochodzikami. I piłką. I kopać doły łopatą. Taką prawdziwą, tylko że z biedronami i żabami od cioci Eły.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Prawie rok temu

Mamusia odbyła właśnie pierwszą rozmowę z nowymi szefami.
Głęboko oddychała z ulgą, że są równie fajni, co szefowie starzy.
Wszystko powinno być dobrze.

Było już późno.
Wybieraliśmy się więc szybko (bo daleko), żeby wybrać rower dla Marty, co za wielka urosła. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę z Sąsiadami, gdy nagle Starszaki przybiegły jęcząc i jęcząc.
A: Co jest?
Mr/Mt: No bo tam leży taki mały pisklaczek, ale Tatuś nie pozwala go ruszać i mówi, że on i tak zdechnie! Mamo, on ma taką złamaną głowę... On jest taki biedny.

Mama idzie zobaczyć, Tata dalej rozmawia o jakimś ważnym czymś.

No faktycznie. Leży taki malutek, na kupce liści, głowa pod kątem 160 stopni, ledwo dycha.
Wracamy. Przerywamy kulturalną rozmowę sąsiadów.
A: Tato, Tato, tam leży taki pisklaczek i ledwo dycha!
P: No wiem, niedługo zdechnie.
A: Ale Tato, musimy coś zrobić!
P: Nic się nie da zrobić. Poza tym po rower jedziemy.

No dobra. Po rower jedziemy.
30 km.
Po pierwszych trzech Marta zaczyna szlochać.
Po kolejnych dwóch Mamusia wyciera oczy i obiecuje jej, że jeśli wrócimy i pisklak będzie wciąż dychał, zabierzemy go do domu i ogrzejemy. Przynajmniej zdechnie w ciepełku.
Lepiej niech jednak na to nie liczy, bo na dworze jest zimno, on tam leży golutki, a ta głowa taka złamana...

Wracamy późno.
Pisklak wciąż dycha.
Znajdujemy najmniejsze pudełko po butach i watę.
Zabieramy go do domu.

Trzymanie go w piekarniku okazuje się złym pomysłem (tylko 35 stopni? 38 to minimum!)
Tatuś wynajduje przedłużacz i podłącza lampkę.
Pisklak odżywa.

O północy Dzieci wreszcie idą spać, a Mamusia zaczyna wydzwaniać po pogotowiach, żeby ktoś jej powiedział, czy pisklaki karmić w nocy. I czym.
Nikt nie odbiera.
Aha! Przecież mamy w scholi Panią od Zwierzaków.
Szybki mailik i odpowiedź: pisklaki karmić w zależności od gatunku, ale przy gatunku całkiem nieokreślonym najbezpieczniej karmić kurczakiem i szpinakiem.
Jest 01:00. Ani grama surowego mięsa w domu. A szpinak tylko w koszmarach z dzieciństwa.
Szybki mailik do scholi: ANI GRAMA SUROWEGO MIĘSA! CAŁKOWITY BRAK SZPINAKU! CHODZIŁAM DO PRZEDSZKOLA!!
Szybka odpowiedź od Pani od Przecinków: Skontaktowałam się z Najcudniejszym Polonistą w Mieście. Czeka na Ciebie z mięsem i szpinakiem. Jedź!
Jadę.
Najcudniejszy Polonista w Mieście wręcza mi woreczek z mrożonym świniakiem i wiórami równie mrożonego szpinaku. Wyznaje z radością, że pierwszy raz w życiu kroił mięso piłą. W środku nocy, nie budząc przy tym rodziny - pełny szacun!

Pędzę do apteki całodobowej.
Pani w pancernym okienku nawet okiem nie mrugnie, gdy o 2:00 zaczynam jej mętnie tłumaczyć, że potrzebuję natychmiast pipetę do pojenia pisklaka.
Pipetę koniecznie.
Mówi, że nie ma.
Ale może dać malutką strzykaweczkę.
Płacę kartą.

Wracam.
Melduję scholi, że może iść spać.
Znajduję pęsetę.
Zaczynam karmić.
Słabo idzie, bo się boję, że coś mu zrobię.
Kilka kropelek wody z mięsa owszem spija, ale trzeba uważać, żeby mu nie zalać noska, bo dostanie zapalenia płuc.
Trzęsą się ręce. Trzęsą się ręce!
Kilka malutkich kuleczek mięsa jakoś wchodzi, ale wciąż nie mogę go zachęcić do szerokiego otwierania dziobka.
Otwiera na chwilę, ja próbuję zdążyć.
Jeszcze kilka kropelek.
Przykrywam pisklaka ręczniczkiem.
Idę spać.

A gdzie tam!
Ogrzany pisklak zaczyna piskać.
Wraca do życia!
Nie jest to najlepiej przespana noc...
Właściwie bardzo mnie to cieszy.
A głowa już nie złamana wcale.
 
 

Dzień 2
 
 
Następnego dnia walczymy od świtu.
Przed wyjściem do szkoły pisklak wciąż żyje i coraz częściej piska.



Mamo, uratowaliśmy go!

Opatulony, jak niemowlaczek ten pisklaczek.
 
Jedziemy po Starszaki i pędzimy do Specjalistów Karmieniowych.
 
 
 
Trzy miejsca w pierwszym rzędzie?
 
 
Pokażcie! Pokażcie! Uuuu, jaki on słodziutki!

Słodziutki? Dobrze mu się przyjrzałaś?
 

Pani Specjalistka mówi, że to 'jakieś wróblowate' i najlepiej będzie działać na glizdeczkach, bo mają w sobie wszystkie mikroelementy. Nie to, co mięcho ze sklepu.

Ona ma tu takie już gotowe, świeżo wykopane, a aplikuje się je o tak:

 
 
 

O tak dokładnie:
 


Nic się nie bać, otworzyć dziobek, wtyknąć glizdeczkę, poczekać aż przełknie, wtyknąć kolejną.
Czynność powtarzać najrzadziej co 2 godziny.
W nocy też.
Jak się rozkręci, to zacznie rosnąć, ale nie liczyć na to, że przeżyje.
Jak przeżyje i zacznie latać po domu, to dać odlecieć.
Nic się nie bać.
To natura.

OK.
 
Dziadek opiłowuje i poleruje naszą pęsetę.
Ciocia E. kupuje pipetkę.
Tatuś bierze łopatę i idzie na polowanie.
 
 
 
 
Tatuś przynosi dorodne łupy.
Mamusia nie daje rady ich kroić.
Ruszają się.

Do pracy wkraczają więc znowu Prawdziwi Mężczyźni.

 
Faceci z misją.
 
Tatuś chlasta szwajcarskim scyzorykiem.
Porcja na noc prawie gotowa.
Mamusia będzie teraz i karmić i poić.
Mamusia zostaje Ptasi-Mamką.
 
Krojenie glizdeczek to zadanie dla twardzieli.
 
 
 
Ale fajnie! To ja sobie pojeżdżę.
 
Dzień 3
 
 
Dzień trzeci lekko niewyspana Mamusia zaczyna od listu do Stwórcy. Dziękczynnego listu.
A brzmi on tak:
"Panie Boże,
dziękuję Ci za stworzenie mężczyzn.
I za to, że jak kobieta dać rady z wijącym się robalem nie może, to on go wygrzebie, umyje, pokroi i jeszcze do dzioba zapoda.
A potem zapasik dla Żony na dzień następny przygotuje.
Pokrojony już, w pudełeczku. I nawet hodowlę pod kamieniem zaplanuje.
A potem jeszcze pralkę naprawi.
A potem wytrze oglizdowane ręce w spodnie i przegryzie kiełbaskę.
Panie Boże, ja zawsze lubiłam facetów bardziej, ale z wiekiem lubię bardziej jeszcze.
A tego jednego nawet bardziej Naj.
Dzięki, że miałeś na nich akurat taki pomysł.
Ty zawsze masz fajne pomysły.
Twoja,
Ptasi-Mamka"


Potem z tej radości postanawia zaparkować ukochany pojazd w rowie.
A Tatuś jej broni.
Cześć mu i chwała.
Dziadek przejmuje nowego pacjenta, a pisklak wytrzymuje do kolejnego karmienia, mimo nieprędkiego przyjazdu lawety.
Uratowani jesteśmy.


Dzień 4


Dzień czwarty spędza Mamusia rozmawiając sobie z ciocią E. na SORach różnych.
12 godzin sobie rozmawiając.

Ponieważ Tatuś umie karmić, nie ma problemu.

Pisklak wciąż piska.



Dzień 5


 Nikt już nie boi się brać pisklaka do ręki.



Wciąż jest malutki, ale zaczyna unosić głowę.
I łazić.



I podglądać.




Maja jest zafascynowana ideą posiadania kogoś mniejszego od niej w domu.
Mówi wciąż o 'taśku'.




Taśkowi na skrzydłach zaczynają pojawiać się pędzelki.
Śpi zawsze z głową w pionie.
Rośnie!





Mamusia przy okazji odkrywa powód tak drastycznego skręcania szyi u pisklaka - pozwala mu ona wyginać ją w taki sposób, że powstaje wole wielkości małego stadionu, w którym to mieści się kilkanaście glizdeczek. Nawet wciąż się ruszających. Potem stopniowo glizdeczki uwalniane są do żołądka. Jedna za drugą. A wtedy chwila ciszy i pisklak znów zaczyna wołać o dokładkę.
Mamusia postanawia wykorzystać mądrość płynącą z tegoż odkrycia, napchać ptaka i wreszcie trochę się wyspać.
Trochę.
Na sofie.
Ćwiranie słyszy od późnego świtu.
Pisklak musi się już uważać za członka rodziny, skoro nie budzi Mamusi świtem bladym.
7:17 jest akurat.




Ale najpierw wszyscy muszą się z Pisklakiem pożegnać.
22:45
To spojrzenie mówi: "Oj, ale mam fajny pomysł. Zrealizuję go!"



To spojrzenie mówi: "No i jak tam, pisklaczku? Trzymasz się? Trzymaj się. Rano ci świeżych nakopię. I pochlastam. W garniturze."




Dzień 7


Mamusia z przerażeniem odkrywa nagle, że Maja chodzi po korytarzu z pudełkiem po butach.
Pisklak jednak jest cały i zdrowy, jakby wcale nie został po kryjomu ściągnięty przez malutkie rączki z bardzo dużej wysokości. Rączki, które najpierw cichuteńko przytachały do wiatrołapu ciężkie, drewniane krzesło.
Chyba jest zadowolony, że może przejść się na spacer.

Marta chce Pisklakowi zrobić zdjęcie swoim aparatem.
Przygotowujemy tło i oświetlenie.
Pisklak jest urodzonym modelem.
Wyklutym.



Marta odkłada aparat i sięga do pudełka.
Pisklak odgryza jej rękę.



 Nie, żartowała.
Ale pisklak jest głodny.





Bardzo, bardzo głodny.
Piska. I patrzy.
Bardzo, bardzo patrzy.


A na skrzydłach ma już rasowe pędzelki.
I na ogonie!
Jeszcze chwila i jak się opierzy, to się dowiemy wreszcie kim jest ten nasz ptasiek!!




Maja zagląda odtąd do pudełka bez używania rąk.
Bo niziutko.





Dzień 8


Marta ma konkurs.
Ciocia E. pożycza samochód w zamian za możliwość strażowania przy ptaśku. I wpychania mu glizdeczek.  I wpychania mu glizdeczek przede wszystkim.
Radzi sobie popisowo.
I ciocia i Marta.



Dzień 12
 

Rano Mamusia budzi się i widzi ciemność w wiatrołapie.
Pisklak leży zimny.
Żarówka przepalona.
Co za głupi powód!!!!
 
 
 

Mamusia obiecuje sobie, że poskłada tę historię na cześć wszystkich Pomocnych.
Jakoś się nie składa.
Piskanie słyszy z wiatrołapu jeszcze przez dobry miesiąc.

Mija prawie-rok i wreszcie się udaje:
Dziękujemy Wam, Dobrzy Ludzie!
Bez Was nie byłoby nawet tych kilkunastu dni.
 

środa, 19 lutego 2014

pierwsze zaginięcie Mai

spowodowane jej nagłą potrzebą wyjścia na nieokreśloną "dule" (czyt. górę), zapoczątkowało tresurę  przetrwalniczą:
A: Maja, jak się nazywasz?
Mj: Dzidziuś!
A: Ale jak masz na imię?
Mj: Dzidziuś!!
A: Mówimy na ciebie dzidziuś, ale nazywasz się Maja.
Mj: Maja!
A: Dziewczynko, jak masz na imię?
Mj: (szeroki uśmiech) Maja!
A: Dobrze! A na nazwisko?
Mj: (uśmiech jeszcze szerszy) Ananaś!
A: Co???
Mj: A-na-naś!

Członkowie rodziny próbują wyjść z szoku.