środa, 16 listopada 2011

mały położnik

Wakacje mają to do siebie, że biedne dzieci czasem muszą się snuć z Mamusią tam, gdzie ona potrzebuje akurat coś załatwić. W czasie budowy reagowały na hasło do wyjazdu płaczem, że one nie chcą do urzędu. Teraz jednak nie było tak źle. Okazuje się bowiem, że czasem, przy okazji, można odkryć swoje powołanie. Pierwsze lub kolejne.

Mateusz, na przykład, miał szansę odkryć, że w niektórych gabinetach bardzo mu się podoba.





























No dobrze, uściślijmy - w gabinetach - tak, pod gabinetami - trochę mniej.




























Marta nie marnowała czasu na nic, prócz demonstracji braku zaangażowania w cokolwiek dookoła. Pełnię atencji wciąż ściągał sekretny pamiętnik urodzinowy, którego wnętrze prezentowane jest dla ogółu na poniższym obrazku.





























U Pani Położnej za to już było fajnie. Jak człowiek rozprostuje kości, to od razu lepiej się czuje.






























A potem można zapytać o to, jak wymacać, gdzie jest dzidziuś i zabawa się zaczyna.



Pani Małgosia wszystko pokazuje najpierw na obrazku, co na chwilę wyrywa nawet Martę z amoku pisarskiego, a potem pokazuje, jak ugniatać Mamusię, żeby ugnieść Dzidziusia. Czysta zabawa. A na koniec, daje do ręki maszynę. I tu powołanie po raz pierwszy daje o sobie znać na poważnie. Bo byle kto tak sobie nie znajdzie tętna Rodzeństwa. A Mateusz znajdzie. Na luzaku.


Czas więc udać się do Pana Doktora, który nie byle panem doktorem jest, bo jest akurat Tym Doktorem, który oboje dzieci pierwszy na świecie widział. Zbieżność wielce zadziwiająca.
No i nuda straszliwa, gdy trzeba na niego poczekać dwie minutki. Nuda, powiadam.



Nuda i niecierpliwość zwłaszcza w kontekście oczekiwania, że Dzidziuś werszcie objawi swą Majowość lub Michałowość.
Napięcie sięga zenitu....





Osobniki mniej psychicznie odporne na oczekiwanie lekko wymiękają...

Pan Doktor robi, co może...





...ale wieści i tym razem nie będzie dziś. Nie było ich również przy poprzedniej wizycie. Bo Dzidziuś zrobił wszystko, żeby się nie pokazać. Jeśli złączenie nóżek nie wydaje się zbyt pewne, to tym razem je krzyżuje!
Zastanówmy się jednak przez chwilę - czy jakikolwiek mężczyzna potrafiłby być tak... złośliwy?



Nie. Oczywiście, że nie. Dlatego już 3 tygodnie później uzyskujemy tzw. pewność, że wszyscy będą zadowoleni. Bo Marta wolała dziewczynkę, a Mateusz deklarował niezachwianą radość na 'wszystko'.

Tu jednak próbował negocjować jeszcze troszeczkę. Przecież to już drugi raz... Dzidzia była jednak nieubłagana.




Cóż więc pozostało? Chwila zabawy w kisielu i w drogę.



Po drodze był park. A w parku kaczki. A w samochodzie - chleb dla nich. Kolejna zbieżność.




Dość stary i niechętny do rzucenia na pożarcie...




...ale w męskich rękach (nie bez kilku cennych porad) jakoś poszło.







Wróbelek docenił.








Potem już tylko 50 minut nudzenia się, podczas gdy kolejny Pan Piotr coś tam Mamusi wyprawia, i wreszcie do domu.






Czyli normalka. Dzień, jak co dzień. Jak się jest starszym-rodzeństwem i dziećmi-niedokońcapełnosprawnej-matki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz