poniedziałek, 21 listopada 2011

mały położnik - premiera

Bo miesiąc wcześniej Marta była chora, a Mateusz pokazywał Dziadkowi, jak zeskoczyć z rozhuśtanej huśtawki i nastąpił jakiś tydzień zwolnień symultanicznych, w których akurat wypadł termin kolejnej wizyty. Radość i szczęście.






Pani Położna, zachwycona obecnością asystenta daje mu zadanie na miarę jego chwilowego kalectwa.






No proszę. Słychać? Słychać!






W poczekalni jest fantastyczna maszyna do spieniania mleka. Poważnym niedopatrzeniem jest brak czekolady, ale jak się tak sypnie trochę cukru, to jest git.
Mleko wyszło. Dzieci też.






Świeże wpiski w prezencie urodzinowym "Moja szkoła: jest głupia ale..."






Uda się? Nie uda się? Uda się...?







No głowa jest. I oko. Brzuch zdrowy. Serce bije. Czyli w sumie dobrze. Ale nogi... nogi zaciśnięte...





Po braku oczekiwanych nowin, następują zwyczajowe Pytania Mamusi z Długiej Listki, a tym razem również symultaniczne Działania Zakulisowe.






Autorstwo tylko niektórych ujęć możliwe do ustalenia.











'Mamo, mamo, zapozuj nam z pieskami!!'







'Tam chyba jestem...'
No chyba jest...






Autorstwo tego zdjęcia akurat możliwe do ustalenia.





Bardzo poobijane, biedne, obolałe dziecko.
Obolałe dziecko ninja...







Długość Długiej Listki powinna mieć swoje granice....





No właśnie...






Ponieważ Pan Doktor w wychowywaniu grzecznych dzieci zupełnie nie pomaga i nie dość, że zupełnie ignoruje ich zachowanie w bardzo poważnym gabinecie, to jeszcze daje się namówić.
Mateuszowi udaje się więc wyżebrać fantastyczny wzierniczek. Ślicznutki taki, przezroczysty, plastikowy. Nówka nieśmigana.

Mrozi troszeczkę krew w żyłach Tatusiowi w domu.
T: Mateusz, co ty tam masz?
Mt: A takie coś. Dostałem od pana doktora.
T: Acha...? A wiesz do czego to służy (proszę, powiedz, że nie wiesz!)?
Mt: Tak :)
T: Do czego?
Mt: Do oglądania dzidziusia!
Tatuś wzdycha z ulgą...
Synek nie zabiera wziernika do piaskownicy.
Kryzysu nie będzie.





No to czas na kaczki.
Kaczki najlepiej karmi się prawą ręką.






Marcie przecież też.






Mamusia na początku czerwca mieści się jeszcze w trampki.
Złote czasy ciążowego chodziarstwa...






Chusta jest fajna, bo rękę można wygodnie wyciągać z obu jej stron.






I wtedy dalej się rzuca.
A najlepiej trafić w sam środek odległego stadka. Tak daleko, daleko. Wtedy fajnie się tłuką!






Udało się trochę chleba przed kaczkami przemycić, więc śmierci głodowej dzisiaj nie będzie.





A tu Miszcz kusi. Kusi, oj...






Aaaa, co tam! Do dzieła!
Chustę się wypierze przecież.




Tylko jak by to zrobić? Miszcz wielkim miszczem był. A wydaje się, że teraz jakby nawet większym...






No dobra, spróbujmy. Ryzyk-fizyk. Albo raczej - muzyk...






Adeptka wielkością miszcza pokonana, składa przeprosiny i pokłon.






Za nisko składa...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz