czwartek, 24 listopada 2011
Jego pierwszy koncert
Rok temu jeszcze nikt by w to nie uwierzył.
Pół roku temu mógłby trochę zacząć przypuszczać, ale i tak doszedłby do wniosku, że to jednak całkiem niemożliwe.
A stało się tak, że nieśmiałek wszedł na scenę, zagrał bezbłędnie, uprzejmie obejrzał oklaski, wstał i sobie poszedł. Jakby robił to codziennie!
Szoki tego kalibru nie są chyba wskazane w 39tym tygodniu ciąży...
A potem gratulacje i klucz do muzyki na pamiątkę. Klucz wiolinowy, rzecz jasna.
A oto dlaczego gitara planowo nie ma akompaniamentu:
Kamera wciąż nie naprawiona, więc nagranie fatalne. Nie daje poznać tej pewności siebie, tego zadowolenia i głębokich, pełnych satysfakcji spojrzeń w oczy widowni. Ale nawet tu zobaczyć można pewność siebie całej sylwetki i siłę spokoju przy akceptacji aplauzu. Nic dodać.
Dnia następnego świętowanie w postaci szklanki Fanty i każdego rodzaju lodów, jakie znajdą się w zamrażalniku. Znalazło się kilkanaście. Jakoś wystarczyło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz