sobota, 30 stycznia 2010

niedawno wchodzę

do przeszkola, a tam Marta wpada (dla odmiany zadowolona, bo zawsze się krzywi, że czemu tak wcześnie przyszłam tylko 3 minuty po zamknięciu) i z dumą pawią obwieszcza, że wyrwała zęby dwóm koleżankom.

Przysiadłam. Spróbowałam zebrać myśli.
Zapytałam: czemu?

A ona na to, że 'bo ją poprosiły'.

Mogłabym wdać się w powątpiewania, gdyby nie dwa corpusy delicti drobiące wokół swej wybawczyni z zakrawionymi artefaktami w husteczkach. Widok, po którym lepiej nie iść od razu na foie gras za 100zł za plasterek. I te zakrwawione bezzębne uśmiechy... Bajka.

Gdzie doszło do zabiegów?

Pod stołem. Przykryły się obrusem, żeby nikt nie zauważył.
Skutecznie.


Dziś pani doktor oświadczyła, że Marta jest najwyraźniej następczynią, jakiej od lat wyczekuje.
Niech oprócz uczulenia na kota znajdzie jej kilka innych  zwierzątek, z którymi kontakt jest wysoce niepożądany i przyszła asystentka z pewnością przerzuci się z marzeń o leczeniu zwierząt na ludzi.

Podobno człowiek też zwierzę.
Tylko jakby trochę bardziej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz