sobota, 10 października 2009

po spisie dialogów



nadchodzi fotorelacja.

Autostradą jechaliśmy zaledwie 30 km, ale już można było się znudzić



i poudawać, że się zasnęło.
I chrapać.


Jakims cudem udało się nam dojechać, ominąć zapach konia, który już kogoś w tym czasie musiał wieźć na górę i rozpocząć morderczą wspinaczkę.



Mała awanturka o gąsieniczkę...



I już można pędzić do celu.


Polecam zwrócić uwagę na człowieka-żółwia.
Z własnej, nieprzymuszonej woli postanowił nim zostać.
Noszenie plecaka Tatusia dodaje człowiekowi rangi co najmniej osoby doyosłej.



Pierwszy obóz w drodze na szczyt: oglądanie scypków z grila, ciupag/piesków i drobna konsumpcja.



Po uzupełnieniu poziomu białek, cukrów oraz elektrolitów, człowiek żółw oddaje fetysz dorosłości (ze skróconymi szeleczkami) Tatusiowi...

ponieważ albowiem... wstępuje w niego duch Tarzana.



A może nawet Pudziana.


Na odgłos jego kroków drżą pomniki przyrody, kłody ...


...a nawet... przyroda zupełnie nieożywiona.
Okrzyki samouwielbiające mistrza świata we wszystkim właściwie grożą wyludnieniem i wyptaszeniem parku narodowego...


Marta przez chwilę próbuje wspinaczki...



ale powraca do tego, czym ona jest najlepsza - pozostawianiu nas w peletonie.


U samego szczytu, to już naprawdę nikt nie nadanrza...



Warto się było śpieszyć, bo pierwsi dłużej cieszą oczy dobrami wszelakimi...



...a po dotarciu człowieków-podnośników, cieszą jeszcze bardziej.



W każdym dobrym sklepie, można się pobawić.



Jak widać.



W każdym dobrym sklepie można też wyjęczeć fajową rzecz za trzy pieniążki.



(Przerwa na sprawdzenie ruszalności kolejnych zębów)



I już zawody na szczycie w podrzucaniu magicznych kamyczków, które się w powietrzu złączają...



Złączają się, jak widać.



W końcu rzuca mistrz...
W tym też...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz