poniedziałek, 5 października 2009

dylemat

Wróciłam ze szkoły z zamówionymi petszopami (dawniej: zwierzakami-słodziakami). Zamówienie okazało się jednak lekko chybione, gdyż albowiem, zamiast szarej myszki dla Mateusza przywiozłam zielonego żółwia, a zamiast jakiegokolwiek pieska czy kotka dla Marty, przywiozłam ślimaka. Pomyślałam, że to fajny pomysł i przecież mogą sobie urządzić zabawne wyścigi, ale jak Mateusz zobaczył że petszop nie jest myszką, to usiadł pod drzwiami i gorzko zapłakał. Marta natychmiast zawyrokowała, że w tej sytuacji oba będą jej, a Mateusz wykrzykiwał zapytania, czemu nie pojechałam do innego sklepu, żeby szukać mu myszki, w Czechach czy też w Polsce, a tak w ogóle, to czemu jednak nie kupiłam mu samochodziku albo chociaż motora.
Grzecznie wytłumaczyłam powody swoich działań i pozostawiłam sprawę własnemu tajeniu. Za ok 3,5 minuty na stole w kuchni rozpoczęły się wyścigi bardzo powolnych zwierzątek. Aby przyspieszyć akcję, wyścigotwórcy postanowili zezwolić na używanie pojazdów zmotoryzowanych i zabawa nabrała tempa. Oraz decybeli.
Czyli konflikt ogólnoświatowy zażegnany.

Dziś rano Mateusz potknął się o dylemat.
Tzn. najpierw nie miał dylematu, po prostu postanowił wziąć żółwia do przedszkola. Ale za ćwierć sekundy się z tego wycofał.
'Bo chłopki będą się śmiały'.
Bardzo się zdziwiłam i zapytałam, co takiego śmiesznego w żółwiu jest, a Marta powiedziała, że przecież Gabryś też ma zwierzaki. Mateusz automatycznie zaprotestował, ale za trzy cwierci sekundy przypomniał sobie, że faktycznie... (i tu Mamusia zapomniała, co konkretnie Przyszły Zięć przynosił). Humor mu się natychmiast poprawił i wpakował stwora do kieszeni.

To pierwszy taki dylemat w kontekście grupy rówieśniczej.
Mówiłam już, że zabroniłam im dorastać?
Oj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz