Mateusz zaliczył dziś dentystę.
W niedzielę wieczorem (dla szczęśliwej odmiany nie w piątek wieczorem) poinformował, że boli go ząb.
Zajrzałam do dzioba, a tam dziura, jak stodoła.
U dentysty okazało się, że dziur jest aż cztery (kiedy on je zdążył naprodukować???).
Nogi mi się ugięły.
Przecież nie mogę oczekiwać od człowieka takiej samej dzielności, jak przy nakłuciu igiełką grubości włosa. Wiercenie wiertłem grubości pół włosa wymaga dzielności co najmniej odwrotnie proporcjonalnej…
Godzina w poczekalni.
Godzina na fotelu.
Bilans:
człowiek z dwiema plombami (umówiony na kolejne dwie) - zieloną i pomarańczową, bez znieczulenia. Na własne życzenie!
Wrażenia odwrotne od moich zapewnień – wiercenie - ok., zaklejanie zęba – we łzach rzewnych.
Bilans Mamusi Pacjenta:
jak słyszy paniusie, które mówią dziecku, że nie ma o co płakać, bo przecież nic się nie dzieje, to chce przegryzać aorty.
Zaliczyliśmy ogromny postęp w stomatologii, ale pod tym względem BETON od 30 lat.
Poza tym, szok i zdziwienie zachowaniem Pacjenta.
I pusty portfel.
Całkowicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz