poniedziałek, 15 marca 2010

Gupek rAport

Pewnego dnia, po powrocie z przedszkola, Marta chciała zostać na dworze i pobiegać po śniegu.
Nie było w tym nic dziwnego - jak się ma w domu powsinogę, to człowiek się przyzwyczaja.

Mamusia wzięła się za robienie obiadu i równoczesną pracę piętro wyżej, gdy nagle zauważyła, że do zabawy dołączyło stworzenie wielkości połowy krowy.
W tej samej też chwili trzasnęły drzwi wejściowe i usłyszała: "Maammooo, widziałaś Filipa? On jest bezdomny. MOŻEMY GO PRZYJĄĆ?"

Mamusia pomyślała, że to na pewno omamy.
Na wszelki wypadek odkrzyknęła "Nie" i powróciła do załatwiania Bardzo Ważnych spraw.

Po chwili jednak drzwi trzasnęły ponownie i tym razem usłyszała Mateusza wołającego: "MAMO MOŻEMY GO WZIĄĆ??"
Najwyraźniej sprawa była zarówno poważna jak i zupełnie realna.
Trzeba było rzucić okiem.
Profilaktycznie krzyknęła "Nie!" i zeszła na dół.

Widok przedstawiał się nastepująco:
bardzo głodny pies ("Mamo, on je ŚNIEG!"),
bardzo bezdomny ("Mamo, ale on NIE MA OBROŻY!!"),
bardzo samotny ("Mamo, ale on się cały czas z nami bawi i nie chce iść do domu!!!"),
ganiał za dwóką przedszkolaków z cegłoweczką w pysku.
Przedszkolaki rzucały, pies biegł, łapał, przynosił i wgapiał się wyczekująco.




Gdy któreś z niedorosłych zwlekało z rzuceniem cegłóweczki, Filip toczył nosem kulkę ze śniegu i podtykał pod nogi drugiego. I tak bez końca. Tzn. koniec nastąpił, ale dopiero o 18:00, gdy Marta już tak przemokła i zmarzła, że przyszła się zagrzać do domu. Filip w tym czasie, chodził po całej działce i poszczekiwał raźnie, nie pozwalając nikomu o sobie zapomnieć.
Po godzinie Mamusia miała już calkiem dość, a córka przyjęła argumenatcję, że na tym właśnie polega posiadanie psa, że trzeba z nim wychodzić, czy się chce czy nie.
Przebrała się i wyszła.
Zrobiła też bydlęciu legowisko pod drzwiami.
W kontekście wciąż rzucanych cegłóweczek, nie wyraził najmniejszego zainteresowania.





Mamusia w tym czasie pojechała na próbę i gdy wysiadła z samochodu o 22:00, na dywaniku łazienkowym przed wejściem do domu, czekało już na nią pół krowy.
Z cegłóweczką w pysku.

Sprawa zrobiła się już poważna.

A może faktycznie jest bezdomny?
A może raczej ktoś go wyrzucił i nawiał?
A może trzeba się przejść po okolicy i znaleźć jego dom...?

Mamusia zmieniła buty na śniego-kozaki i wyruszła w podróż po okolicy.
Filip nie chciał z nią iść, ale w końcu się ruszył.
Przeszli tak sobie kilometr, wyrażając równy entuzjazm dla każdej bramy, gdy zadzwoniła Marta, że jej się chyba przypomnia, że Filip mieszka za niebieską bramą.
W tył zwrot.
Dzyń-dzyń.
Nic.
Filip też nic.
No to do domu.

I co teraz?

Teraz nerwowy czat z Lokalnym Artystą, żeby dowiedzieć się, czy bydlęcie nie zamarznie w nocy.
Lokalny, kazał zaprosić go do domu.
Mamusia nie chciała.
Tatuś już opróżnił wiatrołap i położył dywanik.
Filip położył na nim cegłóweczkę, wycofał się na schody, machnął ogonem i gapił się wyczekująco.
Co za Gupek!

"Filip, wejdź do domu"
Filip za cegłóweczkę.
"Ale cegłówkę zostaw!"
Cegłówka za drzwi, Filip uradowany też.

Po kilku takich akcjach Rodzice uznali, że bydlę jest zdecydowanie bardziej podwórkowe, niż kanapowe.
Czyli chyba nie zamarznie w sensie...

W międzyczasie następuje ciąg dalszy nerwowego czatu:
M: Chyba wypadało by mu dać coś żreć? Jest tutaj od 16:00...
LA: Wypadałoby. Ugotuj mu ryż z marchewką i dodaj do tego 250 g mięsa.
M: Ogłupłeś? Skąd ja wezmę marchewkę? I ryż niby?!
LA: No to kaszę gryczaną.
M: Może jeszcze ekologiczną??
LA: No to makaron. Masz makaron?
M: Mam. Ale bez marchewki.
LA: Tylko przestudź. Pamiętaj: gorące żarcie dla psa = śmierć.
M: Oszaleję!!

Lokalny poszedł dokarmiać sarenki, a Mamusia rozmroziła szybko sztukę mięsa, zagotowała trochę makaronu, który niespodziewanie rozrósł się na objętość całego wielgachnego gara, prze-stu-dzi-ła i zaniosła bydlęciu.
Nawet nie spojrzało.
Ta natrętna myśl, że jednak nie jest bezdomny, powróciła z potrójną intensywnością.




W między czasie, temperatura zaczęła niebezpiecznie zbliżać się do zera, a temperatura rozmów w domu osiągała poziom pary.
Na szczęście, na tarasie leżał wciąż karton po lodówce. W sam raz na budę dla połowy krowy.
Tatuś przyniósł i rozłożył.
Mamusia nakryła kapą i zrobiła drzwiczki, żeby ograniczyć przeciąg w środku.
Filip wziął pełen gracji rozpęd i wylądował na dachu z cegłóweczką w pysku.
Szeroko się uśmiechnął.
Rodzice rozłożyli ręce, zgonili Gupka z zawalonej konstrukcji, dokonali prób powortu do stanu poprzedniego i wrzucili kapę do środka.
Wtedy Gupek zrozumiał.
Tknął nawet żarcie.
I czuwał.
Kiedykolwiek Mamusia zaglądała do niego, żeby sprawdzić, czy mu ciepło - wciąż czuwał.
Około 01:00 w nocy i po czternastej inspekcji, Mamusia uznała, że ma już w zasadzie pewność, że pies nie zamarznie, a pies pewnie myśli, że Mamusia jest nienormalna, że tak wciąż przychodzi i maca mu karczek.

Punkt 6:00 obudziło wszystkich radosne poszczekiwanie w oczekiwaniu na zabawę cegłóweczką.
Marta dostała pozwolenie na wyjście i tak spędziła poranek.
Potem wszyscy się pożegnali i wyruszyli w drogę, a Mamusia rozpoczęła normalny dzień pracy.
Punkt 10:17 pojawił się pan ze smyczą, zlał Filipa i poszedł do niebieskiej bramy.
Mamusia złapała za telefon, żeby przekonywać Tatusia, że pójdzie do niedobrego pana i Filipa odkupi.
Tatuś również był mocno zmartwiony tą sytuacją.
Mamusia poszła do niebieskiej bramy.
Panów zastała tam conajmniej kilku.
I radosnego Filipa, łażącego między nimi.
Filip okazał się być Gutkiem.
Gutkiem-łazęgą, co to wchodzi na budę i przeskakuje przez płot.
Półkrową-półamstafem na dodatek.
Mamusia zapytała niepewnie, czy - zrozpaczone brakiem adopcji - Dzieci będą mogły czasem Gutka odwiedzić.
Panowie wyrazili entuzjazm.
Z lekkim sercem, Mamusia wróciła do domu.

Teraz Marta idzie 'zawołać Gutka', który natychmiast wyskakuje przez płot, a potem podobno wdrapuje się z powrotem po siatce.
Jak się nie wdrapie z powrotem i zalegnie na dywaniku na noc, to jest zgarniany rano z laniem.
Bez efektu terapeutycznego.
Znaczy Gupek, nie Gutek.
W jaki sposób jednak pół krowy wdrapuje się po płocie - wciąż jeszcze umyka Mamusi i jej aparaturze rejestującej, ale jest wola i będą efekty.
Na pewno.
 
 
 
 



2 komentarze:

  1. no w Wielką Sobotę się wciągnęłam zamiast robić COKOLWIEK innego :) świetne! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. od ciasta rosną wielkie brzuchy, pamiętaj o tym, a poza tym wzrasta poziom endorfin w organizmie, a to niedobrze, żeby ludzie byli zbyt szczęśliwi, bo wtedy za mało się martwią...

    OdpowiedzUsuń